Czas entropii, czas bełkotu

Czas entropii, czas bełkotu

W teorii informacji entropia opisuje nieokreśloność, nieprzewidywalność nadchodzących zdarzeń, jest wskaźnikiem stopnia niemożności, jakby zapisem nierównowagi, może tradycyjnie moglibyśmy użyć nawet słowa chaos. To taki stan niepewności. Pojęcie entropii wyciągnąłem oczywiście na światło dzienne przygnieciony i oszołomiony gęstością niewiedzy, nieogarnialnym nawałem wariantów, wersji, scenariuszy. Kiedy symbol starożytnej mądrości, ateński Sokrates, mówił, że wie tylko, że nic nie wie – to była w tym retoryczna przekora, doskonale zastosowana figura paradoksu, powiedziałbym wręcz – wysokiej próby intelektualny żart. Pozazdrościć tym odległym o 2,5 tys. lat czasom i filozofa, i żartów. Dzisiaj, kiedy na co dzień mamy świadomość (to rodzaj przenośni, mówię o nielicznych, ale żeby uniknąć zarzutu klasistowskiej pogardy czy wyższości, przypisuję ten stan samowiedzy nam wszystkim) ogromu nagromadzonej wiedzy, niesłychanej technicznej sprawności w operowaniu nią, korzystaniu czy w końcu funkcjonowaniu – metafora „niewiedzy” staje się czymś nie na miejscu, czymś fałszywym raczej niż przewrotnym. Ale ostatnio mam bezbrzeżne przekonanie, że żyjemy w momencie, w którym, wiedząc tak wiele, nie wiemy niemal nic. Ta niewiedza opisuje stan ducha i nastrój Anno Domini 2023, gdzieś z początku lata, i równocześnie, z przykrością przyznam, jest uczuciem skrajnie polskocentrycznym. Tu i teraz, choć oczywiście wykluczyć nie mogę, że owa bezradność tak naprawdę opisuje tylko moją, osobistą, jednostkową nieporadność w rozumieniu tego, co wokół, co za chwilę, za tygodnie, miesiące, najbliższe lata. To w sumie chwila, kiedy zupełnie nie żałuję, że wypadłem z obiegu komentatorskiego, z tego szybkomyślenia i wszystkokomentowania. Mógłbym powtarzać raz za razem: nie wiem, nie mam pojęcia, nie potrafię sobie wyobrazić, przewidzieć. Te zastrzeżenia w przeważającej mierze dotyczą naszej rzeczywistości politycznej, bliskiej geopolityki, systemowej, państwowej świadomości politycznej, punktu, w którym jesteśmy jako obywatele, mieszkańcy dziwnego kraju nad Wisłą. Każdy dzień tego etapu kampanii wyborczej wpędza mnie w coraz większą konfuzję. Co to jest za gra? Dlaczego jedyną, bezsprzeczną konstatacją jest to, że PiS nie chce stracić i oddać władzy? I że gotowe dla tej sprawy zrobić naprawdę wiele i raczej bez skrupułów. Ktoś mógłby zapytać: a co w tym dziwnego? Nikt władzy oddawać nie lubi, nie tylko z lęku, że wiele działań może mieć nawet karne konsekwencje. Zastanawiam się, jak to możliwe, jak doprowadziliśmy do takiego stanu, że nie sposób na poważnie zapytać: dlaczego chcecie rządzić? Jakiej Polski chcecie? Jaką nam przyszłość, inną od autorytarnej i korzystnej wyłącznie dla własnego obozu, skrajnie zideologizowanej, szykujecie? Jesteśmy świadkami polityki na łapu-capu, to tu, to tam – tu przekop, tam port lotniczy, tu zakaz wypisywania recept dla lekarzy, tam wyłączanie prądu z OZE, tu fikcyjne instytucje, tam realne pozbawianie praw całych grup społecznych, tu prywata, uwłaszczanie się, otłuszczanie na chudsze lata, nieokiełznana propaganda w mediach „publicznych” (he, he…), tam apetyt na pozostałe media. W rządzeniu chaos i PR-owe kłamstewka jako zasada. Dzisiaj, nawet gdyby Mateusz Morawiecki przypadkiem powiedział w jakiejś kwestii prawdę, i tak byśmy się nie zorientowali. Prezydent nieprawdziwy, premier udawany, wicepremier cudaczny i wszechwładny, ministrowie nieporozumienie, instytucje chrome i niedziałające, polityka zagraniczna nieistniejąca. Jedyne, co realne, to wydatki na wojsko i zbrojenia – za zgodą wszystkich zresztą sił politycznych. A tam Ławrow z Amerykanami dogaduje zakończenie wojny. A opozycja właściwie dlaczego chce przejąć władzę? Jaką Polskę inną od tej, którą mamy od 2015 r., i inną od tamtej, którą wcześniej współtworzyła, chce nam zafundować? Ja nie wiem. Nie widzę. Nie rozumiem. W wyborach, takich jak te na jesieni, remisów się nie przewiduje, dogrywek takoż, ani rzutów karnych. Ktoś zatem je wygra, nie wiadomo kto, ale dlaczego to ma być Konfederacja? Tak jak pisał kiedyś Czesław Miłosz: „Jest ONR-u spadkobiercą partia”, tak Konfederacja jest nie tylko nieodrodnym, ale i wychuchanym dzieckiem Polski potransformacyjnej. Potomkini, och nie, potomek PO-PiS, popisowy. Znane są oczywiście z historii polityki zmiany tożsamości partii, porzucanie swoich elektoratów, przejmowanie innych, ale chaos, żeby nie powiedzieć entropia, polskich partii, partyjek w żadną czytelną układankę się nie składa. Nad tym żywiołem nikt nie panuje. Trwa gra w grę o grę dalszą. Tylko gra jest tu celem i metodą zarazem. To oczywiście dobrze się skończyć nie może i nie skończy. Bo niby jak? Wyłączyłbym Polsce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 28/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz