To, czego nie wybaczymy Susan

To, czego nie wybaczymy Susan

Mówiono, że ukradła kontrkulturze jej najcenniejszą wartość i oddała za darmo mieszczanom z klasy średniej. Podobno nawet po śmierci jej ciało pozowało do zdjęć na lotnisku. I zawsze grała na siebie, za nic mając roszczenia środowisk LGBT czy nierówności klasowe w ówczesnej Ameryce. Kilka dni temu obchodziliśmy 90. urodziny nieżyjącej już myślicielki Susan Sontag. Po przejrzeniu polskiej prasy i portali społecznościowych z ostatnich dni czytelnik może łatwo odpowiedzieć sobie na pytanie, za co lubimy Susan Sontag (do jej sukcesów należą m.in. książki, które weszły do kanonu humanistyki – „Przeciw interpretacji i inne eseje” oraz „O fotografii”).

Za co zaś jej nienawidzimy? Kanoniczny już esej „Notatki o kampie” spotkał się nie tylko z salonowym hajpem, ale także z wrogim przyjęciem. Na przełomie lat 70. i 80. zarzucano mu nierzetelność (to jakieś „notatki”), niejasną metodologię i skrajny subiektywizm (skoro kamp jest „w oku patrzącego”, to jak w ogóle można go definiować?). Szczególnie zaś krytykowano przesunięcie tego wywrotowego przecież zjawiska w obszar estetyki, tak że stawało się jedynie miejską ciekawostką dla elit. A przecież wielu badaczy z kręgu kultury alternatywnej czy marginesowej zaznaczało, że kamp to przede wszystkim zarządzanie piętnem (nie tylko odmiennościowym, ale też związanym z wykształceniem czy „gustem” klasy robotniczej i ludu). Nawet dziś, kiedy nikt już nie podważa polityczności samej estetyki, ten podział na kamp rozrywkowy – przebierankę, która jest aberracją znudzonej klasy średniej – i ryzykowną praktykę społeczną jest silnie zakorzeniony wśród badaczy. Współcześnie polityczny potencjał kampu wskazuje (pośrednio) np. Jacopo Galimberti.

W przetłumaczonym przez Łukasza Molla fragmencie jego książki „Images of Class”, zatytułowanym „Kicz, futra w panterkę i władza robotnicza”, czytamy: „Pośród snobów i bywalców była też spora liczba świadomych własnego ubioru ludzi z klasy robotniczej, z których część identyfikowała się z kulturą modsów. [Deganello] uważał ich zuchwałe kolory, odważne minispódniczki i ręcznie robioną biżuterię nie za przykłady »konsumpcjonizmu« (…), ale raczej za afirmatywne symbole hedonistycznej, krnąbrnej młodzieży z klasy robotniczej”. Galimberti zaznacza, że „pęknięcie między sztuką »dla ludu« a sztuką »ludu« było motywem przewodnim debat designerów i architektów lat 20. i 30. XX w.”. Te same dyskusje wciąż pojawiają się w obszarze badań nad kampem. „Projektanci i architekci powinni powstrzymać się od przywracania »porządku« w ciasnej przestrzeni robotniczych gospodarstw domowych. Zamiast tego powinni wspierać ich skłonność do krzykliwych tkanin, »romantycznych« zakamarków, ckliwych bibelotów i pamiątek”.

Posądzany o bycie politycznie podejrzanym (narracje tożsamościowe, niejasny stopień zaangażowania, brak spójnej propozycji zmiany społecznej) kamp nie bierze udziału w systemie produkcji, nie wytwarza nowych dóbr, bazuje na tym, co tanie, odrzucone, zbyt dziwne, budzące obrzydzenie, niegustowne, utrzymujące sprzeczność jako intencję. Sontag w swoim błyskotliwym skądinąd tekście nie tylko złagodziła kamp, ale również zredukowała i udostępniła tę formę mainstreamowi. Czy go zawłaszczyła? Teraz to jej tekst jest miejską ciekawostką, natomiast dziki, nieuchwytny kamp ma się świetnie. Badacz kampu Moe Meyer pisał, że nie-odmieńcy nie są w stanie zawłaszczyć praktyk kampowych. Mają dostęp jedynie do produktów zapośredniczonych, zaledwie pochodnych kampu, takich jak filmy, ubiory czy wystrój mieszkania. Tej wartości, którą próbuje sprzedać kapitalizm, po prostu nie da się kupić. A do tego stanowi ona zagrożenie dla mieszczańskiego porządku. Kamp to odmieńcy – wszelkiego rodzaju – i nie chodzi tu o tożsamość wytwarzaną przez queer, tylko o tożsamość konstruowaną społecznie w ogóle – szczególnie tę dominującą. Taki kamp – jak pisał Przemysław Czapliński – rozluźnia swoje związki z kulturą gejowską. Za to niesie ryzyko społeczne. Powtórzmy jeszcze raz: prawdziwy kamp jest wywrotową praktyką społeczną, nie kategorią estetyczną. Inaczej mówiąc, ważniejsze dla praktyk równościowych jest przyzwolenie na muzykę disco polo czy odśpiewanie piosenek doktora Paj-Chi-Wo podczas reakcyjnego panelu dyskusyjnego niż różowy flaming na balkonie.

Nie ma sensu zarzucać tekstowi Sontag nienaukowości, w końcu sama nazwała go „Notatkami”. Jej tekst jest nadal wartościowy poznawczo i ważny, ale jedynie pośród wielu istotnych polemik, wśród których najważniejsze to np. „Notatki przeciw kampowi” Andrew Brittona czy „O kampowaniu, które trzyma nas przy życiu” Richarda Dyera. Zaznaczając ten kontekst, możemy spokojnie przestać nienawidzić Susan Sontag, a nawet powiedzieć: wszystkiego najlepszego!

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy