Człowieczeństwo na każdej wysokości – rozmowa z Wojciechem Brańskim

Człowieczeństwo na każdej wysokości – rozmowa z Wojciechem Brańskim

Jeśli zobowiązujemy się do tego, że wchodzimy razem i schodzimy razem, to bądźmy konsekwentni. Niestety, wielu himalaistów nie dotrzymuje zobowiązań Wojciech Brański – himalaista Co pan myśli o chodzeniu zimą po górach? Mnie uczono, że Tatry o tej porze roku należy omijać. – Jeśli mówimy o możliwościach przeciętnego turysty, to może i tak. Ale dla taterników zimowe wspinaczki są niezwykłą frajdą, bo wtedy mamy najpiękniejsze widoki, nie mówiąc już o przyjemności chodzenia po śniegu. Ale to chyba niebezpieczna zabawa? – Owszem, głównie ze względu na zagrożenie lawinowe. O tej porze roku w Tatrach jest też bardzo zmienna pogoda. Człowiek wyrusza w trasę, jest piękne słońce, a za moment robi się taka zawierucha, że można stracić życie. Ludzie giną nawet na popularnej trasie do Hali Gąsienicowej przez Boczań czy Jaworzynkę. W ten sposób zginął też mój kolega, towarzysz wyprawy w Ałtaj Mongolski. Znaleźli go dopiero wiosną. Najwięcej wypadków jest właśnie na płaskowyżu zwanym Królową Rówień, przy dojściu do Hali Gąsienicowej. Jeśli chodzi o zagrożenie lawinowe, to u nas jest ono większe niż w Alpach, ponieważ tam śnieg leży i latem, i zimą – zimą tylko go przybywa. Natomiast w Tatrach, jeśli nie zwiąże się z trawą i jeszcze zmarznie, powstają lawiny. Jeśli więc ktoś postanawia iść zimą w Tatry, to o czym powinien pamiętać? – Turyści muszą przede wszystkim kierować się wskazaniami TOPR, który rozmieszcza tablice informujące o tym, gdzie jest zagrożenie lawinowe. Tego należy bezwzględnie przestrzegać! Chociaż, z drugiej strony, nie zawsze da się przewidzieć, jak się zachowa natura. W krajach alpejskich od lat pracują nad tym instytuty naukowe, a mimo to postęp jest niewielki. Dlatego praktykuje się tam sztuczne wywoływanie lawin za pomocą odpowiednich urządzeń, które wybuchem gazu wywołują falę uderzeniową inicjującą lawiny. W ten sposób zmniejsza się ryzyko powstawania lawin samoistnych, dzięki czemu rośnie bezpieczeństwo wspinaczy. Czy można uciec przed lawiną? Może panu to się udało? – Taką, żeby szła wprost na mnie, a ja się uratowałem? Nie, nigdy tego rodzaju sytuacji nie przeżyłem. Ale może ma pani na myśli tzw. deskę, czyli warstwę śniegu tworzącą się po dużym opadzie, która nie jest dobrze związana z podłożem, więc łatwo podciąć ją nartami lub butami i wtedy zaczyna się zsuwać, przypominając lawinę. Wówczas jedynym ratunkiem jest ucieczka w bok. Rozumiem, to konkretna podpowiedź. A co pan radzi zabrać ze sobą, żeby ułatwić ratownikom pracę, gdyby nas zasypało? – Najlepiej mieć przywiązany do siebie kolorowy kilkumetrowy sznurek. Gdyby nas zasypało lub wpadlibyśmy do jakiejś szczeliny, zostanie na wierzchu i będzie śladem dla ratowników. Kiedyś wpadłem do takiej szczeliny pod Giewontem. Szliśmy w sypkim, głębokim, świeżym śniegu. Już prawie dochodziliśmy do szczytu, gdy nagle poczułem, że gdzieś wpadam. Okazało się, że to była szczelina skalna, którą przysypał śnieg, więc nie mogłem jej wcześniej zauważyć. Jakoś udało mi się szybko wygrzebać samemu. Ale w takiej sytuacji sznurek może być nieocenioną wskazówką. Obecnie zaleca się, aby brać ze sobą urządzenia elektroniczne wysyłające fale radiowe, które potem ratownicy wychwytują za pomocą specjalnych detektorów (urządzenia te można wypożyczać). W ten sposób uratowano kiedyś Artura Hajzera, szefa Alpinusa oraz inicjatora projektu Polski Himalaizm Zimowy (niestety, latem zeszłego roku zginął podczas wyprawy na Gaszerbrum). Najskuteczniejsze jednak w wykrywaniu zasypanych przez lawiny okazują się specjalnie szkolone psy. Od paru lat, zwłaszcza w środowisku menedżerów i przedsiębiorców, panuje moda na trekking w Himalajach. Czy każdy może pojechać na taką wyprawę? – Trzeba być dobrze przygotowanym, a przynajmniej mieć doświadczenie w chodzeniu po Tatrach i sprawny organizm. Ale jeśli ktoś chciałby po prostu zobaczyć Himalaje, może polecieć do Katmandu w Nepalu, a potem wjechać na oddaloną o 30 km przełęcz Nagarkot i stamtąd już doskonale widać wszystkie ośmiotysięczne himalajskie olbrzymy. Jak wygląda taki trekking? – Nie znam się na tym za bardzo. Ale wiem, że idzie się trasą wznoszącą się nawet do 5 tys. m, czasem wyżej. To są już wysokie góry i czuje się bliskość najwyższych himalajskich szczytów. Razem wchodzimy, razem schodzimy Po co pan chodzi po górach? –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 03/2014, 2014

Kategorie: Obserwacje