Człowiek, który zamknął Manhattan

Człowiek, który zamknął Manhattan

Vice President Mike Pence, right, and President Donald Trump watch a video of New York Gov. Andrew Cuomo speaking during a coronavirus task force briefing at the White House, Sunday, April 19, 2020, in Washington. (AP Photo/Patrick Semansky)

Andrew Cuomo w czasie pandemii stał się przeciwieństwem Donalda Trumpa i nową nadzieją demokratów Granatowa lub brązowa kurtka częściej niż garnitur i krawat. Energiczny sposób wypowiadania się, zdradzający bardziej potrzebę zdecydowanego działania niż strach. Zmarszczone czoło, wyraźne oznaki zmęczenia. I codziennie ten sam przekaz – konkretny, a przede wszystkim bardzo szczery. Mówi o bezprecedensowym kryzysie, w jakim wszyscy się znaleźliśmy i z którego będziemy wychodzić latami. Bez pudrowania rzeczywistości opisuje braki w zaopatrzeniu szpitali i realne statystyki zachorowań i zgonów. Ale zawsze kończy apelem o odpowiedzialne zachowanie, autoizolację, pracę z domu i dbanie o starszych. Wzmacnia też wiarę, że Nowy Jork przetrwa kataklizm i wróci do dawnego, najszybszego na świecie tempa życia. Andrew Cuomo, polityk zajmujący od prawie dekady stanowisko gubernatora stanu Nowy Jork i reprezentujący demokratów, z powodu pandemii koronawirusa, a może raczej dzięki niej, z marginesu sceny politycznej trafił na świecznik. Przedtem opisywany jako technokratyczny zarządca, kierujący się głównie wskaźnikami wydajności administracji, w dobie przymusowej izolacji całego amerykańskiego społeczeństwa stał się symbolem heroicznej walki z chorobą i dbania o wyborców. To, co do tej pory było uznawane za jego wadę i doprowadzało do wściekłości tzw. progresywistów, czyli nowolewicowe skrzydło w Partii Demokratycznej – przywiązanie do faktów, ekspertyz i twardych liczb – teraz okazało się siłą gubernatora. A przede wszystkim skuteczną bronią w walce z Donaldem Trumpem. Walce, dodajmy, której Cuomo wcale nie chciał zaczynać. Prezydent Stanów Zjednoczonych długo ignorował zagrożenie koronawirusem. Najpierw, powielając postawy innych populistycznych przywódców, mówił o „zwykłej grypie”, której nie należy się bać. Później, gdy wirus został już wykryty w USA, Trump wygłaszał peany na cześć samego siebie i swojej administracji, mówiąc, że cokolwiek by to było, Biały Dom ma wszystko pod kontrolą. Prezydent oczywiście podlewał to obficie sosem rasizmu i propagandy, nazywając COVID-19 chińskim wirusem i zachęcając do używania tego określenia amerykańskie media. W tym czasie poszerzał się też chór powtarzający jego deklaracje. Do stałych uczestników tego koncertu życzeń – telewizji Fox News i One America News Network – dołączali wpływowi politycy republikańscy, z bardzo religijnym byłym kandydatem na prezydenta, ultrakonserwatywnym Tedem Cruzem na czele. W reakcji Białego Domu na koronawirusa mieszały się wszystkie kluczowe cechy współczesnego populizmu: nienawiść do instytucji federalnych i systematyczne ich osłabianie, lekceważenie nauki i wiedzy w imię ideologii, alienacja państwa od innych podmiotów międzynarodowych, wykorzystywanie tradycyjnych (wcale nie internetowych) mediów do promowania własnych wizji rzeczywistości i paniczne delegowanie władzy, gdy robi się groźnie. A w międzyczasie Stany Zjednoczone, kraj, który rzekomo „ma wszystko pod kontrolą”, stały się największym na świecie ogniskiem koronawirusa, z prawie 50 tys. ofiar śmiertelnych od początku pandemii. Wewnątrz tego chaosu decyzyjnego i pogarszającej się sytuacji epidemicznej był Nowy Jork. Miasto i stan najlepiej skomunikowane z resztą świata, a więc naturalny kandydat na lidera w statystykach zakażeń i zgonów. Gubernator Cuomo, wyrastający z nowojorskiego establishmentu i od lat zaznajomiony z osobą i stylem działania Donalda Trumpa, nie chciał czekać na oficjalne decyzje z Białego Domu. 20 marca wydał dekret nakazujący wszystkim pracownikom z sektorów poza niezbędnymi pozostanie w domu. W praktyce oznaczało to, że z wyjątkiem personelu medycznego, farmaceutów i pracowników sklepów spożywczych w masowej kwarantannie znaleźli się niemal wszyscy spośród prawie 20 mln mieszkańców stanu. Cuomo był dopiero drugim gubernatorem, który wprowadził w swojej części kraju pełną izolację, zaraz po Gavinie Newsomie z Kalifornii. Od tej pory człowiek, o którym nowojorczycy przypominali sobie rzadko, najczęściej przy okazji wyborów lub ogłoszeń o kolejnych zamknięciach szkół i podwyżkach czynszów, zagościł w ich domach na stałe. Jego codzienne konferencje prasowe transmitują kanały telewizji kablowej na poziomie nie tylko stanu, ale i całego kraju. To w amerykańskich mediach sytuacja bezprecedensowa, bo żaden jeszcze polityk niepełniący funkcji prezydenta nie otrzymywał tyle czasu antenowego, nie miał takiej publiczności oglądającej go na małym ekranie. Nowojorczycy i Amerykanie chcą go jednak oglądać, bo Andrew Cuomo z zarządzaniem w czasach kryzysu radzi sobie nadzwyczaj dobrze. W ostatnich tygodniach udało mu się powstrzymać zbiorową panikę, nie ukrywając

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2020, 2020

Kategorie: Świat