Człowieku, nie irytuj się!

„Narodowa gra Francuzów to „les boules””, pisze w „Życiu Warszawy” Grzegorz Lindenberg. I drwi, że „gra wymaga zręczności i siły (…). Myśleć nie trzeba”. Dodaje w felietonie „Chińczycy trzymają się za mocno”, iż „narodową grą Chińczyków jest „mahjong” (…). Gra wymaga spostrzegawczości, myślenia i dobrego planowania”. I dalej oburza się, że właśnie Francuzi „podejmowali z niesłychanym przepychem prezydenta Chin. Jednocześnie ministrowie spraw zagranicznych Unii Europejskiej zajmowali się wnioskiem Francji i Niemiec o zniesienie embarga na dostawy broni z Unii do Chin, które wprowadzone zostało 15 lat temu, gdy chińskie czołgi rozjechały w Pekinie kilka tysięcy studentów domagających się demokracji”. I postuluje, żeby nie sprzedawać Chinom broni, bo wtedy zagrożą Tajwanowi, „który uważają za swoją zbuntowaną prowincję i z którym koniecznie chcą się zjednoczyć ku przerażeniu Tajwańczyków”. No i żeby już ostatecznie czytelnikom stołecznego „Życia” Chiny obrzydzić, pisze, że tam „Kościół katolicki jest zakazany”.
Nie wiem, czy Lindenberg był kiedykolwiek w Chinach. Jeśli się wybiera, chętnie wskażę mu adresy katolickich katedr, gdzie można swobodnie praktykować. Spór władz chińskich z Watykanem toczy się o wpływ państwa na obsadę hierarchów. Toteż w Chinach istnieje także „podziemny” Kościół katolicki. O którym władze wiedzą, który tolerują, choć oficjalnie go potępiają. Nie jest on atakowany jak ruch alternatywny Falun Gong. Nie za medytacje, lecz przede wszystkim za kwestionowanie polityki gospodarczej władz.
„Trzeba zabić koguta, aby przestraszyć małpę”, mawia się w Chinach. Zniesienie embarga na zakup broni nie jest potrzebne Chinom do uzbrojenia się. Chiny są już wystarczająco silne, żeby dokonać inwazji na Tajwan, nieuznawany jako państwo przez Polskę. O czym Lindenberg nie pisze. Ale inwazji nie dokonają. Nie dlatego, że wywołałoby to reakcję militarną USA. Po co Chinom rujnować wyspę, która w perspektywie kilkudziesięciu lat i tak zjednoczy się z kontynentalnymi Chinami? Skoro eksperyment z Hongkongiem, zwany one country, two systems, sprawdza się, czemu za lat 20 nie będzie możliwości pokojowego zjednoczenia? Już dzisiaj Tajwańczycy ostro inwestują w budowę fabryk na chińskim kontynencie. Władza w Pekinie czuła na symbolikę, alergicznie reagująca na wszelkie zapowiedzi referendum w sprawie niepodległości Tajwanu zupełnie nie brzydzi się tajwańskim kapitałem. O dziwo władze USA też nie chcą tego referendum, bo pogodziły się już z perspektywą powrotu Tajwanu do macierzy. Macierzy zresztą coraz bardziej podobnej do tajwańskiej gospodarki. Niewiele też już różniącej się w przestrzeganiu „praw człowieka”, kategorii egzotycznej w całym regionie Azji Południowo-Wschodniej.
Zniesienie embarga to dla Chin sprawa prestiżowa. To sprawa traktowania tego kraju jako pełnoprawnego partnera, mocarstwa gospodarczego. Doskonale rozumieją to Francuzi i Niemcy, którzy przy okazji robią z Chinami znakomite interesy. Lindenberg grzmi w „Życiu Warszawy”, że Polska musi sprzeciwić się propozycji Unii albo obwarować zgodę chińskimi ustępstwami, bo Polska ma szansę na „moralne zwycięstwo”. Naiwnie myśli, że głosu słabej gospodarczo Polski wysłuchają Francja i Niemcy, a zwłaszcza mocarstwowe Chiny. Jeszcze niedawno ludzie podobni Lindenbergowi podobnie grzmieli na Chiny. W efekcie straciliśmy tylko tamtejsze rynki zbytu.
Aby uspokoić skołatany organizm Lindenberga, polecam popularną w Polsce grę w chińczyka. Jej zasadą jest: człowieku, nie irytuj się.

 

Wydanie: 07/2004, 2004

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy