Czy Biden musi odejść?

Czy Biden musi odejść?

Wiek i błędy Bidena grają na korzyść Trumpa

Jest 20 stycznia 2024 r. i za 365 dni Donald Trump zostanie zaprzysiężony na 47. prezydenta USA – tak przynajmniej każą nam wierzyć sondażownie, bukmacherzy i spece od kampanii wyborczych. Oczywiście scenariusze przyszłości pisze się palcem na wodzie, a nie – jak ładnie mawiają Amerykanie – wykuwa w skale. Jeśli jednak wierzą w to również demokraci, amerykańskie elity i opinia publiczna, to… No właśnie, to co?

Jeśli demokraci i establishment wierzą, że wygrana Trumpa będzie końcem amerykańskiej demokracji – a tak mówią – a zarazem sądzą, że jego wygrana staje się nieuchronna, to czy nie powinni domagać się wszelkich działań, które pomogą uchronić ich ojczyznę przed stoczeniem się w faszyzm? Na przykład wymiany  kandydata, który przegrywa w sondażach z Trumpem (tak się składa, że to urzędujący prezydent), i zastąpienia go kimś innym? Jestem tylko skromnym publicystą, ale gdybym wierzył, że mojej ojczyźnie grozi zamordyzm i tyrania, domagałbym się od moich reprezentantów podjęcia wszelkich działań, które mogłyby zapobiec najgorszemu.

Biden jest prezydentem, który wchodzi w ostatni rok pierwszej kadencji urzędowania z najgorszym wynikiem ze wszystkich po 1945 r. „Scranton Joe” przegrywa z „Orange Manem” 1 pkt proc. w sondażach ogólnokrajowych i średnio 5 pkt proc. w siedmiu najważniejszych, decydujących stanach.

Demokratyczny upór i hazard

Rzecz jasna, dziś dyskusja o tym, czy demokraci mogą jeszcze wymienić kandydata, jest dość teoretyczna. Przede wszystkim dlatego, że nie umożliwiła jej w porę sama Partia Demokratyczna. Z góry ustalono, że szerokich prawyborów nie będzie (a partia nie poprze kontrkandydatów wobec głowy państwa), Biden nie wymieni dołującej w sondażach wiceprezydentki ani nie wycofa się na rzecz młodszego frontrunnera. Teraz możliwość rejestracji kandydatów w wielu stanach się kończy, prawybory już trwają, a Biden zdecydował się ponownie ubiegać o urząd prezydenta z Kamalą Harris u boku. Wyborcom pozostaje oglądać ten spektakl w nadziei, że ich 81-letni prezydent – najstarszy w historii kandydat – nie zapadnie poważnie na zdrowiu w trakcie wyścigu wyborczego. A jeśli jednak będzie musiał wycofać się z powodów zdrowotnych, to najlepiej na tyle późno, by ewentualnego następcę wyznaczył Krajowy Komitet Partii Demokratycznej, a nie elektorzy na letniej konwencji.

Ale to, że wymiana kandydata byłaby w tym momencie trudna (na kogo?), nie znaczy, że cała dyskusja o położeniu Bidena i jego dziedzictwie jest bez sensu. Przeciwnie. Warto spojrzeć, co się wydarzyło w ciągu minionego roku i kilku ostatnich tygodni, i zadać sobie pytanie, dlaczego Trump wygląda na murowanego kandydata do prezydentury.

Rok temu mogło się wydawać, że Biden będzie tym prezydentem, za czasów którego gospodarka zaliczy miękkie lądowanie, Ukraina przeprowadzi udaną kontrofensywę lub chociaż wybroni się do czasu rozpoczęcia negocjacji, proces normalizacji na Bliskim Wschodzie będzie postępował, a USA wrócą na ścieżkę liberalnej hegemonii (po drodze niszcząc resztki fantazji o jakiejś europejskiej niezależności). Kolejna elekcja rozstrzygnie się zaś jako referendum na temat aborcji i demokracji – wiwat 2024!

Dziś widać, że choć udało się zrealizować cel pierwszy i ostatni, to z resztą jest źle, jeśli nie tragicznie. Prezydent USA jest zakładnikiem nie swoich wojen, nie swoich decyzji i nie swojego kalendarza – co w przypadku „najpotężniejszego człowieka na świecie” wygląda niepokojąco.

Za chwilę zajmiemy się polityką krajową, ale wiarygodność Bidena podważa dynamika polityki zagranicznej, co jest ważne dla nas. Dlaczego wygląda to tak źle?

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 6/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

j.dymek@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Shutterstock

Wydanie: 06/2024, 2024

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy