Czy ktoś nie kradnie nam koni?

Czy ktoś nie kradnie nam koni?

Zbliżają się wybory – po raz kolejny zabrzmią trąby zwiastujące zbawienie. Słuchając zapewnień i obietnic, zachowajmy czujność. Lazarus Morell, jeden z bohaterów „Powszechnej historii nikczemności” Jorge Luisa Borgesa, znakomicie czuł się na ambonie, wygłaszał poruszające kazania. W tym czasie jego kompani kradli konie „nabożnych słuchaczy”. Czy wiemy, co dzieje się wokół nas, gdy iskry prawdy sypią się z ust naszych kaznodziejów? Co rozpościera się za kurtyną świątobliwych haseł? Wyobraźmy sobie – po wysłuchaniu kazań, otrząsnąwszy się ze wzruszeń, wynurzając się z mgły frazesów, usłyszymy okrzyk: „Gdzie są nasze konie?”. Rozpacz! Na piechotę nigdzie przecież nie dojdziemy, utkniemy w miejscu – świat nam ucieknie. W tym punkcie ciśnienie się podnosi. Widzimy, że przewielebni – zacni i dobrotliwi – kradnąc nasze konie, kradną w istocie naszą przyszłość. Proszę mi darować metaforyczność moich napomknień, ale czasami metafora dotyka spraw najważniejszych bardziej bezpośrednio niż najdłuższy opis. A więc, wracając do tematu, zauważmy – czyny szalbierzy nie wymagają jakichś nadnaturalnych umiejętności. Najważniejszy jest dar okłamywania, umiejętność dawania fałszywego świadectwa. Jak wiemy, talentów nam nie brakuje, na pocieszenie zaznaczmy jednak: profesja kłamcy obarczona jest sporym ryzykiem. Dodam tu jeszcze jeden cytat – tym razem rzecz dotyczy Dzikiego Zachodu. W powieści „Krwawy południk” odnajdziemy następującą scenę – trwa kazanie, nagle pojawia się groźny nieznajomy i przerywa duszpasterską potoczystość następującymi słowami: „Prawdę mówiąc, człowiek, który przed wami stoi i podaje się za sługę bożego, to nie tylko zupełny analfabeta, ale też przestępca ścigany prawem w stanach Tennessee, Kentucky, Missisipi i Arkansas”. No i tyle zostaje z reputacji męża bożego. Kto wie, może i my doczekamy się uśmiechu losu. Co to będzie, gdy ktoś nagle przerwie taneczne pląsy szamanów „dobrej zmiany” i czyniąc wyłom w liturgii zakłamania, zawoła: „Śmieszni jesteście!”? Co wtedy – czy runą do otchłani? Przekonamy się, na razie bądźmy ostrożni. Pląsy to taniec okularnika, gdzieś pod maską świątobliwości, w plątaninie nabożnych haseł, ukryte są zęby jadowe. Kapłani wiarołomstwa mogą uczynić wszystko – na naszych oczach ołtarze przekształcili w polityczną estradę. Cudotwórcy, zaiste. Co dalej? Niestety, grabież przyszłości to wielka pokusa. To właśnie przyszłość jest „politycznym złotem”. To na tym obszarze odbywa się taniec godowy „zbawców narodu”. Sprzedawane są nieruchomości na Marsie, za cenę realnych wywłaszczeń dokonujących się tu, na Ziemi. Ktoś powie: jaki to wspaniały kierunek, ja też chciałbym mieć domek letniskowy na Marsie. Pojechać tam własnym elektrycznym samochodem wyprodukowanym w naszej ojczyźnie. Piękna przyszłość, o co tu się spierać? Ktoś doda: wszystko jest już w toku – politycy robią sporo, wyrąbali już nawet kawałek lasu, by zrealizować nasze marzenia o elektrycznych samochodach. Pot im płynie z czoła – wciąż rozkładają pawi ogon, wciąż się puszą. Sporo roboty. Za tę ofiarność bardzo ich kochamy. Czasami trzeba jednak sięgnąć po szklankę zimnej wody. Czy miłość wyklucza patrzenie na ręce? Jeśli przewielebny kaznodzieja nieustannie przegrywa w pokera i wynosi z zakrystii cenne przedmioty (albo bez opamiętania uszczupla drzewostan parafii), nabożni nie mogą udawać, że nic się nie dzieje. Pomyśleć trzeba o tym, że wyprzedaż lasów wcale nie umożliwi nam wybudowania kolei na Marsa wyruszającej z Centralnego Portu Komunikacyjnego. Miliardy wdeptane w błoto – kto je policzy – są często sygnaturą ludzkiej krzywdy. Są wśród nas ci, których „szprychy” tworzące element politycznych fantasmagorii o nazwie CPK naprawdę zraniły – wbiły się im w ciało. Ktoś powie: chodzi o wielkie cele. O nie, nie tak to wygląda. Prawdziwe jest tylko kłamstwo, reszta budzi wątpliwości. Sorki, jak można powiedzieć, wsłuchując się w język epoki – jakie znaczenie mają tekturowe czeki? Tekturowe czeki, państwo z tektury. Patrzmy więc dzisiaj uważnie na tych, którzy stają na ambonie. W kalkulacjach dotyczących działek na Marsie ostatecznie chodzi przecież o władzę, o interesy partyjne, o to, żeby utrzymać się na stanowiskach. My jesteśmy figurantami, którzy mają stanąć na tle tekturowych piramid. Tak toczy się nasza własna historia nikczemności, tak powstaje nowy akapit w powszechnej księdze ohydy. Uzbrojeni w podejrzliwość nie liczmy jednak na zbyt

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety