Debaciarstwo

Jeżeli wierzyć sondażowi „Rzeczpospolitej”, większość obywateli RP, i tej III, i tej IV, uważa, że w debacie Kwaśniewski-Tusk zwycięży ten pierwszy. No to kłopot z głowy. I pozostaje tylko jeden mały problem. Zorganizowanie tej niepotrzebnej debaty. Skoro społeczeństwo jeszcze przed wie, kto wygra.
Pierwsza debata Kwaśniewski-Kaczyński przyniosła, wedle sondaży, zwycięstwo Kwaśniewskiemu. Ale też wzrost przedwyborczego poparcia Prawu i Sprawiedliwości. Znakomity rezultat turnieju. Każdy wygrał.
Jednak najbardziej wygrana okazała się telewizja publiczna. Od miesięcy krytykowana jest za poziom programów i jednocześnie spadek swej oglądalności, czyli popularności. A tu jedna debata dwóch popularnych polityków i od razu rekord. Tylko dwóch aktorów plus dwójka dziennikarzy drugiego planu i udało się przebić „M jak Miłość”! Ponad 8 mln widzów w kraju i jeszcze spora gromadka widzów za granicami. A przecież ściągnięci do studia Kwaśniewski i Kaczyński nie musieli tam tańczyć, jeździć na lodzie czy popisywać się wokalnie. Oni tylko mieli mówić.
Z tym mówieniem było najgorzej. Spece od telesprzedaży i spece od sprzedaży imaży politycznych poszli w totalną komercję. Zamiast debaty urządzono teleturniej. Obaj politycy mieli za mało czasu na rozwinięcie programowych wypowiedzi. Szybko przestało się liczyć, co kto mówi, ważniejsze było, jak oni się wysławiają. Który najcelniej adwersarzowi dołoży. I tu Aleksander Kwaśniewski, mistrz wdzięku, wyraźnie górował nad rywalem. Kaczyńskiego ostatecznie pogrążyła znana projektantka mody, Ewa Minge. W prestiżowej i jakże opiniotwórczej gazecie „Fakt” zawyrokowała: wygrał Kwaśniewski, bo miał lepiej dobrane spinki do mankietów koszuli.
W obecnej kampanii wyborczej panuje przerażająca obłuda. Ze względu na krótki czas kampanii i jej termin, wykluczający większe akcje plenerowe, cała kampanijna para poszła w medialny gwizdek. Media zaś, zarówno komercyjne, jak i publiczne, potraktowały kampanię jako niespodziewaną szansę zarobku. Pierwsze 8 mln widzów pierwszej debaty na pewno napędzi reklamodawców do dwóch debat następnych. Nie znam scenariuszy kolejnych debat, ale nie zdziwię się, jeśli będą przerywane blokami reklamowymi. A zajawiane będą anonsami polecającymi np. pigułki na ból głowy czy żołądkowe wzdęcia. Nie zdziwię się, kiedy zobaczę, że debatujący uczestniczą w grach zręcznościowych. Jednocześnie cały czas słyszę utyskiwania redaktorów przepytujących kandydatów na parlamentarzystów, że nie ma „debat programowych”. A jak mają być takie debaty, skoro mediami rządzą reklamodawcy? Ich nie interesują programy wyborcze, tylko procenty oglądalności. I nawet publiczna telewizja, utrzymywana w 30% z abonamentu, ściga się z komercyjnymi.
Debaty programowe to nie „Tańce z gwiazdami”. Wymagają innej oprawy medialnej. Ale klamka zapadła. Zapomnijcie zatem w tej kampanii o programach. Teraz są teleturnieje. Pojedynki na miny.

PS Zapraszam do czytania i komentowania mojego bloga http://gadzinowski.bloog.pl.

 

Wydanie: 2007, 41/2007

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy