Demagogii ciąg dalszy

Demagogii ciąg dalszy

Demagogia jest jak nałóg. Jak się w nią wpadnie, zerwać jest bardzo trudno. Demagogia jest też jak choroba dziedziczna. Przechodzi z poprzedników na następców. Następcom bowiem trudno się wycofać ze złożonych przez poprzedników obietnic i haseł, jeśli trafiły one w gusta gawiedzi. Swego czasu PiS, kokietując młodych ludzi, którzy ukończyli studia prawnicze, a nie dostali się na aplikację, a może po części dla rekompensaty kompleksów swych prominentnych przedstawicieli, którzy mieli ze swoimi aplikacjami rozmaite trudności, stworzyło slogan o konieczności otwierania zawodów prawniczych. Przy okazji skutecznie udało się wmówić ludziom, że korporacje prawnicze, a już zwłaszcza „korporacja adwokacka”, są czymś złym, młodym ludziom nieżyczliwym, dbającym tylko o własny interes. Udało się też wmówić, że jest czymś złym, mocno podejrzanym i godnym napiętnowania to, że dzieci adwokatów też chcą zostać adwokatami. Kolejną dobrze już utrwaloną półprawdą funkcjonującą w społecznej świadomości jest to, że adwokatów jest w Polsce za mało, przez to usługi adwokackie są bardzo drogie, a adwokaci prowadzą praktyki niemal monopolistyczne. Wszystko to są mity, ale mity tak silne, że zmierzyć się z nimi nie ma odwagi nawet Platforma Obywatelska. Kontynuuje zatem dzieło PiS, a jej prominentni przedstawiciele, w tym także minister Czuma, nie tylko powtarzają po swych poprzednikach ich hasła, ale co gorsza, wcielają je w życie. Na początek trzeba przypomnieć, że aby w Polsce wykonywać zawód sędziego, prokuratora, radcy prawnego, adwokata czy notariusza, po ukończeniu studiów prawniczych trzeba odbyć aplikację zawodową. Po aplikacji zaś zdać właściwy egzamin (sędziowski, adwokacki etc.). Aplikację sędziowską organizują sądy, prokuratorską – prokuratury. Pozostałe aplikacje organizowały samorządy zawodowe. Adwokacką – okręgowe rady adwokackie, radcowską – rady radców, notarialną – rady notarialne. System szkolenia na aplikacjach polegał na tym, że młody absolwent prawa przechodził praktykę pod kierunkiem doświadczonego adwokata (radcy, notariusza), zwanego patronem. Pracował w kancelarii, w miarę zdobywanego doświadczenia pomagał patronowi, zastępował go na rozprawach, pisał pisma procesowe itp. Zakładano, że na studiach nauczono go prawa, teraz pod kierunkiem patrona aplikant uczy się stosowania prawa w praktyce. Przy takim systemie kształcenia liczba aplikantów limitowana była liczbą potencjalnych patronów, czyli doświadczonych adwokatów (radców, notariuszy) zdolnych do przyjęcia na siebie tych obowiązków. Na aplikację dostać się było zatem trudno, gdyż rokrocznie przybywało absolwentów wydziałów prawa. W ostatnich kilkunastu latach powstało w Polsce kilka, jeśli nie kilkanaście nowych wydziałów prawa, na nowych uniwersytetach i na prywatnych uczelniach. Egzaminy wstępne na aplikację teoretycznie powinny wybierać najlepszych, najlepiej przygotowanych i o najlepszych predyspozycjach zawodowych. Ci, którzy na aplikację się nie dostali, w każdym roku liczniejsi, stanowili już godną uwagi dla każdej partii część elektoratu. Pierwsze zorientowało się w tym PiS. Politycy tej partii jako pierwsi rzucili i upowszechnili slogan „otwarcia zawodów prawniczych”. Odtąd będzie to już hasło każdego kolejnego rządu i każdego kolejnego ministra sprawiedliwości. Tymczasem nikt tak naprawdę nie zadał sobie trudu policzenia, ilu adwokatów (radców, notariuszy), ale także sędziów i prokuratorów w Polsce potrzeba. A przecież jest jakiś rozsądny limit, którego przekroczenie jest niemożliwe. Tak jak siły zbrojne nie są w stanie zatrudnić nieograniczonej liczby pilotów samolotów myśliwskich, szkoły – nieograniczonej liczby nauczycieli fizyki, a nawet Kościół nie jest w stanie znaleźć nieograniczonej liczby stanowisk proboszczów i wikarych. Demagogicznie mówi się czasem, że liczba mieszkańców przypadająca na jednego adwokata jest u nas trzykrotnie wyższa niż w Ameryce, co ma dowodzić, że liczbę adwokatów można u nas swobodnie potroić. Demagogia (a może tylko głupota?) polega na tym, że w Ameryce nie ma oddzielnego zawodu radcy prawnego, gdyby więc zsumować naszych adwokatów i radców prawnych, to przelicznik na liczbę mieszkańców będzie już zupełnie inny i mocno zbliży się do amerykańskiego. Poza tym warto chyba pamiętać, że USA są znacznie bogatsze od Polski, obrót gospodarczy wymagający obsługi prawnej jest wielokrotnie wyższy niż w Polsce i jest w stanie utrzymać znacznie więcej prawników. Nasze umiłowanie liberalizmu spowodowało, że nikt nie zastanawia się, czy aby uczelnie nie kształcą potencjalnych bezrobotnych, nikt nawet nie próbuje zsynchronizować polityki kształcenia z polityką zatrudnienia. Wszystko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2009, 2009

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki