Dlaczego ciąć ostro

Dlaczego ciąć ostro

Silne obcięcie stóp procentowych spowoduje ożywienie gospodarcze. Przede wszystkim powinno zwiększyć popyt inwestycyjny Pierwszego marca w Sejmie rozgorzała z nieznaną dotąd siłą dyskusja nad polityką pieniężną. Duża część wystąpień poselskich raczej pozbawiona była troski o elegancję wypowiedzi. Spowodowało to liczne wyrazy oburzenia elity intelektualnej kraju. Trzeba jednak powiedzieć, że ton tych wypowiedzi stał się sygnałem, iż przedmiot sporu jest powszechnie postrzeganym problemem społecznym. Nie da się już go utrzymać wyłącznie w obszarze wymiany profesorskich opinii. Gdy problem staje się przedmiotem publicznej dyskusji, nigdy nie brakuje demagogii. I teraz jest jej niemało. Aż roi się np. od wystąpień, które zamiast analizować skutki restrykcyjnej polityki pieniężnej, zajmują się wyłącznie intencjami uczestników sporu, rozdzielając je zresztą według własnego uznania. Zostawmy to jednak – jako metodę na sprawowanie rządu dusz, a nie próbę podźwignięcia słabnącej w oczach gospodarki. To bowiem, że stopy powinny być obniżone, mało kto kwestionuje. Zasadnicza rozbieżność dotyczy strategii obniżania, czyli: – jednorazowej, znacznej obniżki rzędu 5% (opcja rządowa); – rozciągniętego w czasie obniżania stóp, co zapewnia RPP ciągły nacisk na rząd w celu redukcji wydatków publicznych i realizacji odpowiadającego Radzie Polityki Pieniężnej programu gospodarczego. W normalnych warunkach druga opcja jest najrozsądniejsza. Z normalnością nie mamy jednak do czynienia. Z dużym prawdopodobieństwem możemy się spodziewać spadku PKB na początku tego roku. Jeśli proces ten nie zostanie powstrzymany, bezrobocie przekroczy w tym roku 20%. Nacisk ze strony rządu jest wiec zrozumiały. Tak duże bezrobocie daje marne rokowania ekipie rządzącej. Rząd bowiem nie tak trudno odwołać. Inaczej jest z Radą Polityki Pieniężnej. Może ona spokojnie dotrwać do końca kadencji. Jest nieodwoływalna, bez względu na skutki jej polityki. Głównymi przesłankami krytyki radykalnej obniżki stóp procentowych jest obawa przed wzrostem inflacji i pogorszenie deficytu bieżących obrotów z zagranicą. Nie jest ona nieuzasadniona. Oba zjawiska w pewnej skali wystąpią. Ich rozmiary są jednak stanowczo wyolbrzymiane. Przyjrzyjmy się zagrożeniu inflacyjnemu. Otóż podstawowym środkiem kontroli podaży pieniądza jest przecież absorpcja nadpłynności sektora bankowego1) przez operacje otwartego rynku NBP. Nawet gdyby cała nadpłynność znikła, tj. gdyby obecne 10 mld nadpłynności, zamiast zniknąć w sejfach NBP, pojawiło się jako dodatkowy strumień zasilający gospodarkę, popyt wewnętrzny wzrósłby o 1,5%. Bynajmniej nie przełożyłoby się to na porównywalny wzrost inflacji, ponieważ takiej operacji towarzyszyłby przecież zauważalny wzrost produkcji. Byłoby więcej pieniądza, ale i więcej produktów, co w naturalny sposób redukuje efekt inflacyjny. Nadpłynność zresztą nie zniknie, nierealne jest bowiem całkowite zrezygnowanie przez banki z krótkoterminowych lokat w aktywa pochodzące z NBP. To przecież najłatwiejszy sposób (bez ryzyka) lokowania nadmiaru pieniądza bankowego. Rzecz jasna, operacje otwartego rynku nie są jedynymi czynnikami kreacji pieniądza. Pozostałe mają jednak daleko mniejsze znaczenie i znajdują się pod ścisłą kontrolą NBP. Oczekiwanie więc, że do końca roku skutkiem radykalnego obcięcia stóp interwencyjnych byłoby zwiększenie inflacji więcej niż o 1% jest przesadzone. Straszak inflacyjny stosowany przez przeciwników tej operacji jest po prosu nietrafny. Podobnie jest z bilansem obrotów bieżących. Pogorszenie w tej sferze niewątpliwie miałoby miejsce, jednak daleko byłoby mu do zachwiania stabilnością gospodarki. Silne obcięcie stóp spowoduje natomiast ożywienie gospodarcze. Przede wszystkim powinno zwiększyć popyt inwestycyjny. Niestety, właśnie wskutek wieloletniej restrykcyjnej polityki pieniężnej odpowiadający mu sektor gospodarki jest praktycznie w zaniku. Produkcja dób inwestycyjnych, charakteryzująca się długim okresem miedzy poniesieniem nakładów a uzyskaniem efektów, wymaga sięgnięcia po kredyt – i to długoterminowy. Niezbędne w tym przypadku głębokie sięgnięcie po kredyt przy abstrakcyjnie wysokich stopach procentowych czyni tę operację niewykonalną. Polska produkcja dóbr inwestycyjnych skazana jest więc na wygaśniecie. Każde natomiast przyspieszenie wzrostu pociąga ponadproporcjonalny wzrost importu. W Polsce jednak, nawet w latach uznawanych za krytyczne dla bilansu obrotów z zagranicą, pogorszenie bilansu handlowego było rekompensowane dodatnim saldem kapitałowym. Rozwijająca się gospodarka, wzrost popytu wewnętrznego i prywatyzacje przyciągały

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2002, 2002

Kategorie: Opinie