Dramaturgia horroru
Nie przepadam za filmowymi horrorami. Nie lubię, kiedy wymusza się na mnie sztucznie uczucie strachu. Ale filmowe horrory mają swoją dramaturgię, której nie można odmówić nie tylko pomysłowości i siły sugestywnej, ale także realizmu. Otóż zaczyna się to zazwyczaj od drobiazgów, od jakiegoś trochę tylko dziwacznego zdarzenia, dwuznacznego gestu, narodzin jakiegoś niezbyt normalnego dziecka, jak w „Dziecku Rosemary” na przykład. Albo od pojawienia się jakiegoś niezbyt groźnego potworka, którego się lekceważy, stara się bagatelizować, a nawet może oswoić. Tymczasem jednak potworek stopniowo przeistacza się w prawdziwego potwora. A potem się okazuje, że ma on setki czy tysiące potworów bliźniaków, które opanowują całą Ziemię i rozwalają całą cywilizację. I wówczas jest już za późno, musi nastąpić katastrofa. Po wyborach wielu ludzi zauważyło, że do władzy doszła – nieznaczną przecież tylko przewagą oddanych głosów, nie licząc ogółu uprawnionych do głosowania – jakaś nieco dziwna ekipa, obiecująca szybkie nadejście prawa i sprawiedliwości, których inne ekipy nie zdołały zapewnić. Wywołało to zarówno pewne zaintrygowanie, jak i rozbawienie bardziej sceptycznych obserwatorów. Nieco później, ale dość szybko, okazało się, że ekipa ta, aby dotrzymać swoich obietnic, potrzebuje pełni władzy, a więc nie tylko rządu i parlamentu, ale także mediów publicznych, ważniejszych spółek skarbu państwa, nowej, stworzonej specjalnie na jej potrzeby policji antykorupcyjnej, a także specjalnych praw, pozwalających eliminować z życia publicznego wszystkich, którzy, jej zdaniem, nie chcą prawa i sprawiedliwości. Życzenia te zostały grzecznie spełnione. Aż wreszcie obecnie, w dalszym biegu tej historii, nie żaden wywrotowiec przecież, albo nie daj Boże komuch, lecz prawicowy senator Stefan Niesiołowski pisze w „Gazecie Wyborczej” (24.05.br.), że stanowi ona „kolejny etap politycznej degrengolady, w jakiej pogrąża się Polska po ostatnich, nieznacznie wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych”. Szybko poszło, dramaturgia zdarzeń jest wartka. Ale przecież to jeszcze nie koniec. Obszarem szczególnego zainteresowania obecnej ekipy jest rozliczanie przeszłości. Odnosi się wręcz wrażenie, że wszystkie sprawy aktualne i prawdziwe problemy stojące przed krajem – bezrobocie, służba zdrowia, powiększająca się strefa społecznego wykluczenia i tak dalej – są dla niej czymś drugorzędnym i uciążliwym, co załatwiać można byle jak, na odczepne albo odkładać na potem. Przyznał to całkiem szczerze w „Pulsie Biznesu” rządowy poseł od gospodarki, Artur Zawisza, mówiąc, że obietnica budowy 3 mln mieszkań to „twardy orzech do zgryzienia”, dopłaty do mieszkaniowych kredytów hipotecznych to „obszary bardzo delikatne”, zmniejszenie podatków to „docelowa perspektywa”, a hasło taniego państwa „jest w pewnym zawieszeniu”. Słowem – nie zawracajcie nam głowy, mamy ciekawsze zajęcia. Prawdziwy bowiem apetyt ekipy, obok tek ministerialnych, budzą „teczki”. Obraz stłoczonych papierowych teczek leżących na półkach w IPN jest najczęściej pojawiającym się obrazem w opanowanej przez ekipę telewizji, niczym wystawa smakołyków w witrynie cukierni. Ów rząd teczek oznacza wszakże ostrzegawcze grożenie palcem: Nie myśl, człowieku, że wśród tych papierów nie ma także haka na ciebie. A jeśli nawet nie ma, to będzie. Dramaturgia wypuszczania teczek z IPN-owskiej uwięzi również przestrzega zasad horroru. Najpierw wypuszcza się więc drobne sygnały. Takim sygnałem pod adresem nietykalnej dotąd hierarchii kościelnej była sprawa ks. Hejmy, przewodnika polskich pielgrzymek po Watykanie. Ksiądz, robiący wrażenie brata łaty i rubachy, coś tam paplał o papieżu za butelkę koniaku. Myślał, że mówi to do Niemców, okazało się, że do bezpieki. A więc trafiony zatopiony. Skoro to przeszło, gramy dalej, o wyższą stawkę. Jest nią ks. Czajkowski, autorytet, rzecznik ekumenizmu, pracujący na rzecz porozumienia katolików i Żydów, popularny wśród intelektualistów. Najpierw, jak wynika ponoć z teczek IPN, miał być agentem przez 24 lata, później, jak pisze w „Tygodniku Powszechnym” ks. Boniecki, okazuje się, że zerwał współpracę ze służbami 22 lata temu, sam zaś ks. Czajkowski mówi, że nie wiedział, co czyni. Ale tak czy owak: trafiony zatopiony. A skoro jesteśmy przy księżach, to w miejscowości Żalno na Kujawach żył proboszcz, ks. Kroll, głoszący ewangelię o „zdrajcach sprzedających Polskę przy Okrągłym Stole”, a także twórca koncepcji godziny policyjnej dla młodzieży, która to koncepcja jeszcze się nie przyjęła, lecz to tylko kwestia czasu. Otóż ksiądz ten zostaje zabity, policja mówi, że na tle rabunkowym, ale do Żalna na pogrzeb księdza









