Droga do Rosji 2018 nadal (prawie) otwarta

Droga do Rosji 2018 nadal (prawie) otwarta

04.09.2017 Warszawa Eliminacje do Mistrzostw Swiata 2018 Mecz Polska - Kazachstan N/z Robert Lewandowski (POL) Fot Andrzej Iwanczuk/REPORTER

W Kopenhadze cztery baty, z Kazachami trzy na plusie Wbrew nadziejom milionów rodaków nasza piłkarska reprezentacja jeszcze nie potrafiła zapewnić sobie bezpośredniego awansu do przyszłorocznych finałów mistrzostw świata w Rosji. Późnym wieczorem w piątek, 1 września, nic nie poszło dobrze. Nadzieja oparta na nieskomplikowanych wyliczeniach: wygrywamy z Danią w Kopenhadze, natomiast nasz drugi najgroźniejszy konkurent, jedenastka Czarnogóry, nie daje rady Kazachstanowi na wyjeździe, okazała się złudna. Nasi dostali solidne baty 0:4, Czarnogórcy wygrali pewnie 3:0. Ponieważ rachuby całkowicie nas zawiodły, już 4 września czekała reprezentantów poprawka z Kazachami w Warszawie. Na razie poza domem ten rywal przegrywał wszystko i na Narodowym nie było inaczej. Pewne zwycięstwo 3:0 i utrzymanie przodownictwa w grupie. Jednak sprawa awansu pozostaje otwarta, a więc „Ja wam mówię: jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze, ale nie najgorzej jest”, jak śpiewa przewrotnie Andrzej Grabowski. Mniej niż zero Przed wrześniowym eliminacyjnym dwumeczem stwierdziliśmy, że szlachectwo (pozycja) zobowiązuje! Co oznacza z reguły zobowiązanie wobec społeczeństwa i godną reprezentację. Jednak to, co zademonstrowali nasi piłkarze na kopenhaskim Telia Parken, zawodowcom nie przystoi. Trudno było pojąć zatrważającą nieudolność naszych zawodników. Jakoś kompletnie uszła uwadze kibiców trzeźwa ocena Roberta Lewandowskiego, że to, iż reprezentacja zajmuje piąte miejsce w rankingu FIFA, nie oznacza, że jesteśmy piątą drużyną świata. Lewy jako kapitan teamu w Kopenhadze nie zdołał poderwać do żywszej gry i walki dziwnie ociężałych kolegów. A przecież mówił w szatni: „Jeśli po meczu dupy nie są czerwone od jeżdżenia wślizgami, nie wygramy nawet z San Marino”. Selekcjoner Adam Nawałka potrafił opanować totalne rozczarowanie, a może nawet bardziej zaskoczenie: „To nie był zimny prysznic, ale olbrzymi kubeł zimnej wody na nasze głowy. Zrobimy wszystko, by w następnym spotkaniu drużyna wyglądała zupełnie inaczej mentalnie, fizycznie i taktycznie. W ciągu 90 minut nie zapomnieliśmy, jak się gra w piłkę. Nasza drużyna ma potencjał, ja w nią wierzę i szybko wrócimy na dobre tory. Po burzy jest najlepsze, najbardziej świeże powietrze. Mam nadzieję, że na mecz z Kazachstanem wszyscy będą przygotowani w stu procentach”. Samokrytycznie podeszli do spapranej roboty nasi zawodnicy. Lewandowski: „W tym meczu zabrakło wszystkiego. Nie jesteśmy drużyną, która bez zaangażowania, walki oraz idealnego podejścia do meczu może wyjść na boisko i sobie pykać. Graliśmy to, co chcieli Duńczycy. Daliśmy się w to wciągnąć, nie potrafiliśmy zareagować. Popełnialiśmy wiele prostych błędów, nawet w ustawieniu. Niepotrzebnie walczyliśmy z nimi przy tych długich piłkach, przy ich wzroście. Powinniśmy więcej grać piłką, a my stosowaliśmy długie podania. To było dla Duńczyków idealne. Daliśmy się złapać na ich taktykę. Wciąż mamy przewagę w grupie, ale to nie upoważnia nas do tego, żebyśmy choć przez chwilę pomyśleli, że mamy już spokój”. Kamil Glik, który też nie mógł zaliczyć swojego występu do udanych, przyznał szczerze: „Duńczycy wyglądali lepiej. Trudno mi ocenić, dlaczego tak było. Na pewno na boisku byliśmy słabszym zespołem. Nigdy nie uciekałem od odpowiedzialności, teraz też nie zamierzam. Szczególnie drugą bramkę biorę na swoją klatę. Co mogę dodać? Myślę, że dzisiaj nie było żadnej jasnej postaci w naszej drużynie”. Podczas audycji w radiowej Jedynce brzdąc zapytany, co by powiedział naszym piłkarzom, żeby ich pocieszyć, odrzekł: „Żeby lepiej grali!”. Jakież to proste… Jak w baśni Andersena W PRZEGLĄDZIE (nr 35) napisaliśmy: „Czy zasłużenie w rankingu FIFA jesteśmy notowani wysoko przed Danią (46. pozycja) i Kazachstanem (105.), okaże się na zielonej murawie. Szczególnie w Kopenhadze czeka biało-czerwonych nie lada przeprawa. Wikingowie, znani od wieków z waleczności, ambicji i zaborczości, także 1 września z pewnością nie odpuszczą. Mają się o co bić”. I rzeczywiście bili się, walczyli od samego początku, ani przez chwilę nie rezygnowali. Pierwszego gola strzelił Thomas Delaney w 15. minucie, drugiego Andreas Cornelius w 42. Jak się powiada, pozamiatane było w 59. minucie po trafieniu Nicolaia Jorgensena. Czwarta bramka, w 80. minucie po przepięknym strzale z dystansu najlepszego na boisku Christiana Eriksena, była niczym wbicie ostatniego gwoździa do trumny naszej reprezentacji. Trudno zatem się dziwić, że Danią zawładnęła euforia. W tamtejszych mediach triumf komentowano na wysokim

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 37/2017

Kategorie: Sport