Drżące istnienie

Drżące istnienie

Poeta Majzel wysyła SMS-a ze skargą, że znalazł w antykwariacie swój tomik sprzed bez mała ćwierćwiecza z własnoręczną dedykacją. Tłumaczę mu, że kiedy sprzedawałem dom, nikt nie chciał przyjąć mojego księgozbioru, ostatecznie cieszę się, że nabywcy chciało się książki oddać w dobre ręce antykwariuszy, zamiast wystawić je na śmietnik. Ileż tam było rarytasów, które dziś pewnie ucieszą ginący gatunek łowców starych tomów poezji! Na przykład „Kadysz” z osobistym wpisem Allena Ginsberga, któremu jako naiwne szczenię wpadłem w oko po spotkaniu autorskim (w 1994 r. w Katowicach przygrywał na harmoszce i wypluwał z siebie „Skowyt”, rozglądając się za śląskimi adonisami). Szczęśliwcy, którzy dotrą do tomów bardziej klasycznych, mogą także się natknąć na autografy sfingowane, mieliśmy bowiem w czasach studenckich okrutne poczucie humoru. W grupie Na Dziko bawiliśmy się setnie i dziko. Podczas lirycznych libacji w domostwach młodych poetów zwykliśmy się zakradać do biblioteczek i wpisywać krotochwilne dedykacje od autorów nieżyjących, przeto znalazłem niegdyś nawet w „Iliadzie” lakoniczny, lecz jakże ważki historycznie palimpsest na stronie tytułowej: „Kucziemu – Homer”, spreparowany bodaj przez Maćka Meleckiego wespół z Grzesiem Olszańskim. Ceniłem sobie kilka, może kilkanaście tytułów, pod którymi wpisywali mi się autorzy z najwyższym wysiłkiem – jeden z poetów warmińskich w stanie umiarkowanego obłędu ledwie zmieścił swoje inicjały na stronie, z kolei Jurek Pilch już w zaawansowanym stadium drżenia samoistnego drobnym maczkiem życzył mi pożywnej lektury „Wielu demonów”. Jeśli komuś od tego mocniej serce zabije, niech mu wyjdzie na zdrowie: czytelników należy nagradzać za samo drżące istnienie. Spośród rzeczy, których się pozbyłem, najbardziej było mi żal książek, teraz już i o nie jestem spokojny – pozbyłem się wszystkiego, a zatem nie mam niczego do stracenia, to olbrzymie bogactwo. Przyzwyczajenie do gromadzenia przedmiotów przeszło mi z pierwszą w życiu wyprowadzką, do 5 m kw. w krakowskim akademiku, gdzie musiałem się mieścić z ówczesną żoną i małą córeczką; odtąd wiem, że jedyne, co chcę posiadać, to przestrzeń. Tobół wędrowny nieprzyciężki i drogę, którą można się przewałęsać w stronę ciszy wyborczej, z dala od politycznych szumowin i społecznych mętów. Deszcz, który po prostu leje się z nieba, i wiatr, który wieje, kędy chce; w mieście już nawet deszcz i wicher są polityczne – kiedy nawałnica podtopiła stołeczną trasę szybkiego ruchu, w „Wiadomościach” TVPiS przypisano winę Rafałowi Trzaskowskiemu, choć za ten odcinek jezdni odpowiada Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Często w życiu śniłem o trąbach powietrznych; zdarzyło się w końcu wyśnić to na jawie, lokalne tornado zaskoczyło mnie, kiedy grałem z synkiem w piłkę na obiektach bielskiego Rekordu. W ciągu kilkunastu sekund flauta przeszła w huragan, ledwie zdążyliśmy się schować w załamaniu ścian budynku. Stamtąd obserwowaliśmy latające poziomo konary i drzewa przewracające się na samochody. To, co we śnie było przerażające, na jawie zdawało się zupełnie odrealnione – tylko płacz i strach dziecka były autentyczne i mobilizowały mój instynkt rodzicielski. Przypomniał mi się finał ponurej „Melancholii” Larsa von Triera, gdy najważniejsze dla bohaterek było uchronić dziecko przed strachem; Antoś wołał, że nie chce umierać, a ja rzucałem jakieś suchary, że pogoda zrobiła nas w trąbę, ale się jej nie damy, zaraz pójdziemy się wysuszyć do babci i opowiemy jej o naszej przygodzie. Koszmar przeżywany po wielekroć przez sen okazuje się nie budzić już takich emocji w rzeczywistości, jakbym się „wybał” na zapas podczas sennych projekcji. Przeczucie, że lokalne kataklizmy są tylko pilotowymi odcinkami globalnej zagłady, mnie nie opuszcza – ale może kiedy śmierć w końcu przyjdzie, też nie będzie taka straszna jak ta, którą tylekroć się śniło. Na wszelki wypadek staram się nie mieć już nic do stracenia, oprócz życia.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 36/2023

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok