Dziwny jest ten kraj

Dziwny jest ten kraj

Ubiegły tydzień zdominowały u nas dwa wydarzenia. „Razwietka bojem” wykonana przez dwóch prezydentów w Gruzji i ekshumacja zwłok gen. Sikorskiego. Z tym pierwszym łączy się jeszcze wykrycie w Polsce „potężnego prorosyjskiego lobby”, do którego bracia Kaczyńscy gotowi są zdaje się zapisać cały rząd, marszałka Komorowskiego, kierownictwo BOR, ABW i bliżej nieokreśloną liczbę dziennikarzy. Słowem wszystkich, którzy mieli wątpliwości co do celowości nocnej eskapady prezydenta Kaczyńskiego na linię rozejmową między Gruzją a Osetią Południową, i tych, którzy mieli wątpliwości, czy strona gruzińska jako gospodarz wizyty zachowała się odpowiedzialnie, na koniec tych, którzy mieli wątpliwości, czy prezydent po śladach akustycznych dobrze zidentyfikował wroga i jego broń. Jak pamiętamy, zaraz po incydencie pan prezydent nie miał wątpliwości, że strzelali Rosjanie (słyszał ich głosy) oraz że strzelali z „kałachów” (poznał po huku). Identyfikację narodowościową strzelających wsparł jeszcze prezydencki minister Michał Kamiński, który na uwagę, że w tym rejonie wszyscy mówią (a od siebie dodajmy: zwłaszcza klną) po rosyjsku, z dużą pewnością siebie twierdził, że odróżnia różne akcenty rosyjskiego i tym razem nie miał cienia wątpliwości, że wrzeszczeli rdzenni Rosjanie. Upubliczniony raport rządowy po wstępnym zbadaniu incydentu jednoznacznie stwierdził, że nie była to żadna próba zamachu, za to po stronie gruzińskiej (i naszej!) złamano najbardziej elementarne procedury bezpieczeństwa, a strona gruzińska, ze swym prezydentem na czele, zachowała się skrajnie nieodpowiedzialnie. Oświadczenie strony osetyjskiej, że w powietrze strzelali ich pogranicznicy, nie pozostawia wątpliwości, że to także oni wrzeszczeli po rosyjsku z akcentem petersburskim, który rozpoznało wprawne ucho ministra Kamińskiego. Rozpoznało, ale i zmyliło. W sumie sprawa i tak zakończyła się względnie dobrze. Mogło być dużo gorzej. Wiadomo było, że w tym miejscu znajduje się posterunek (obojętne – osetyjski czy rosyjski), a Gruzja tego terenu nie kontroluje. Skoro jest posterunek, to po to, by pilnować linii granicznej czy też rozejmowej, a nie dla dekoracji. Taki posterunek ma swoje zadania i swój regulamin. Jak ma pilnować, to pilnuje. Nie da dalej przejechać, nie da zanadto zbliżyć się do siebie, ma pewne procedury, zapewne z okrzykami „Stój, kto idzie?!”, „Stój, bo strzelam!” i w końcu strzały, najpierw ostrzegawcze, a potem… Testowanie przy pomocy dwóch prezydentów, na ile regulamin służby jest przez Osetyjczyków (lub Rosjan) realizowany, to przedsięwzięcie nader oryginalne. Na poziomie prezydenta Saakaszwilego. Dlaczego nasz prezydent dał się w to wciągnąć? Aby stwierdzić, gdzie są posterunki osetyjskie czy rosyjskie, trzeba się posłużyć wywiadem, jak się nie da inaczej, to poprosić Amerykanów o dane z wywiadu satelitarnego. Prezydenci nie muszą sprawdzać tego naocznie. Nawiasem mówiąc, o tym, że w tym miejscu jest ten posterunek, strona gruzińska wiedziała od dawna. Dziwny jest ten kraj, w którym aby sprawdzić, czy Kaczmarek pójdzie do Krauzego, wysyła się bezzałogowy samolot, a aby sprawdzić, czy posterunki osetyjskie (lub rosyjskie) są na linii rozejmowej i czy mają ostrą amunicję, wysyła się osobiście prezydenta. Można powiedzieć, prezydent, człowiek dorosły, może robić co chce. Może chce nawet zgodnie z PiS-owską wizją patriotyzmu zginąć na polu chwały. Otóż nie. Prezydent nie jest osobą prywatną. Narażanie życia nie jest jego prywatną sprawą, a jakieś ewentualne jego nieszczęście pociągnęłoby skutki znacznie dalej idące i nie tylko jego dotyczące. Co by było, gdyby Osetyjczycy w realizacji swego regulaminu służby wartowniczej poszli krok dalej? Jakie byłyby konsekwencje polityczne dla Polski, dla regionu, dla świata? A przy okazji trzeba zapytać, czy to nieodpowiedzialne zachowanie (niechby tylko strony gruzińskiej) nie narażało przy okazji na bezpośrednie niebezpieczeństwo życia i zdrowia także członków delegacji, dziennikarzy? Czy ktoś czuje się za to odpowiedzialny? Już nawet nie pytam, czy ktoś za to będzie pociągnięty do odpowiedzialności. Co osiągnięto tym bohaterskim czynem na linii rozejmowej w Gruzji? Gruzja jest dalej od przyjęcia do NATO, niż była. Stosunki polsko-rosyjskie po bezpodstawnych, jak się okazuje, oskarżeniach Lecha Kaczyńskiego jeszcze się pogorszyły. Zachód, chcący robić z Rosją interesy (nie tylko handlowe), patrzy na nas z pewnym zniecierpliwieniem. Wewnątrz kraju kolejna wojna na linii rząd-prezydent. Wojna już nie tylko o politykę zagraniczną, o ocenę incydentu w Gruzji, ale nawet o szefa ochrony prezydenta. Jesteśmy coraz mniej poważnym krajem. Ku uciesze naszych przeciwników, ku zakłopotaniu sojuszników.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 49/2008

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki