Ekologiczny off-road

Czy motoryzacyjne pasje miłośników rajdów terenowych da się pogodzić z ekologią? Połamane drzewa, rozorane leśne trakty i góry śmieci – na taki widok ekologom i leśniczym cierpnie skóra. A tak właśnie mógłby wyglądać las po kilkudziesięciogodzinnym off-roadzie – terenowym rajdzie samochodowym. Czy zawsze tak wygląda? Ostatnie doniesienia prasowe, mówiące o zrujnowanych przez wielbicieli dżipów całych fragmentach Bieszczad czy Mazur, zdają się nie pozostawiać w tym zakresie żadnych wątpliwości. A jednak – podczas imprezy „Operacja Orzysz – Dzień Niepodległości” dobrej zabawie wcale nie towarzyszyła bezsensowna dewastacja przyrody. Rajdowi, zorganizowanemu przez firmę Bezkres, patronowała redakcja „Przeglądu”. Ryzyko karniaków – Zapraszam do najlepszej terenówki na świecie – zachęcał z kpiącym uśmiechem na ustach Adam Kowalczyk, w „cywilu” inspektor budowlany, na rajdzie: kierowca starego radzieckiego UAZ-a z francuskim silnikiem pod maską. – Diesel. Zgodnie z poetyką rajdu, napędzany biopaliwem – balansował na granicy żartu nasz anioł stróż. Jednak już wcześniej, zupełnie serio, przekonywano nas, że „Operacja…” to próba pogodzenia motoryzacyjnych pasji z ekologią. – Nie chodzi nam o to, by bawiąc się, zniszczyć połowę lasu – zapewniał Artur Grzesiowski, jeden z organizatorów. – Teren, na którym odbywają się zawody, to wojskowy poligon, pełen dróg czołgowych i przeciwpożarowych. I to właśnie na nich wytyczono próby. Cała trasa została uzgodniona z nadleśnictwem odpowiedzialnym za ten teren. Trzymamy się z dala od leśnych traktów i zagajników. Gdyby jednak komuś zdarzyło się uszkodzić drzewo, na trasie są sędziowie, naliczający punkty karne za tego rodzaju przewinienie, łącznie z dyskwalifikacją. A że tych unika się jak ognia, nie spodziewam się, by arbitrzy mieli zbyt wiele roboty. I rzeczywiście – już na pierwszej próbie przekonaliśmy się, jak zawodnicy minimalizują ryzyko otrzymania „karniaków”. Zaliczenie każdej przeszkody należało potwierdzić pieczątką wbitą do karty drogowej. Rzecz jednak w tym, że pieczątki wieszano w najmniej dostępnych miejscach – w przypadku wspomnianej próby: na samym szczycie 20-metrowego, stromego wzniesienia. – Nie wjedzie tam o własnych siłach – komentował Adam Kowalczyk atak suzuki, zakończony w połowie podjazdu. – Załoga użyje wyciągarki, której linę trzeba będzie obwiązać wokół stojącego na szczycie drzewa, a następnie uruchomić urządzenie. Bywa, że nikt nie przejmuje się tym, że stalowa lina rozcina korę pnia. Tutaj montujący ją pilot najpierw oplecie drzewo specjalną taśmą. Istotnie, załogant suzuki zabezpieczył drzewo. Ponadto do założenia taśmy wybrał nasadę pnia – mimo że lina wypięła się w łuk utrudniający wciąganie. Zawieszenie taśmy wyżej wyprostowałoby linę, ale z drugiej strony, groziłoby skrzywieniem czy nawet złamaniem drzewa. Szczęśliwie nic takiego się nie stało – suzuki dostało się na szczyt, załoga przybiła pieczątkę i pomknęła dalej, zostawiając miejsce kolejnym dżipom. Przede wszystkim współdziałanie A tych było na trasie ponad 60 – od starych radzieckich GAZ-ów po najnowsze mercedesy i nissany. W sumie niemal 140 osób, w tym ponad 20 kobiet. Załogi miały do zaliczenia blisko 50 prób, w czasie nie dłuższym niż 36 godzin. – Żeby się wyrobić, będziemy jechać przez całą noc – deklarował kierowca jednego z trzech mercedesów z Koszalina, tworzących na trasie nieformalny team. UAZ naszego przewodnika podążał za nimi cały piątkowy wieczór. Tak długo, aż minikolumna dotarła do kolejnej przeszkody – zakrętu na wzniesieniu, którego skarpa była zarazem brzegiem niewielkiego jeziora. – Bierzemy szeroki łuk nad samym brzegiem, potem odbijamy w lewo i na maksymalnym gazie prujemy do góry – mówił tuż przed zaatakowaniem wzniesienia Adam Kowalczyk. Niestety, łuk okazał się za szeroki, a piaszczysta skarpa nie utrzymała ciężaru terenowego pojazdu – UAZ prawym bokiem wylądował w wodzie. – Ciągnij do tyłu i kręć w lewo! – krzyczał Michał z koszalińskiego teamu. Niestety, samochód stopniowo osuwał się w wodę, aż wreszcie stanął – wszystkimi kołami w jeziorze. – Mogli nas zostawić – powie później Kowalczyk, komentując zachowanie załóg mercedesów, które wyholowały UAZ-a. – Bo przecież nie bierzemy udziału w zawodach. Bo pomagając nam, tracili czas. Ale choć w off-roadzie wygrywa ten, kto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 47/2005

Kategorie: Ekologia