Ekonomiści, którzy krnąbrnie upierają się przy swoich modelach, jako jedynie słusznych i mających zastosowanie do każdej na pozór podobnej sytuacji, coraz częściej nie mają racji Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy siedząc w swym gabinecie, wielki uczony mógł tworzyć nową teorię, która rewolucjonizowała myślenie o gospodarowaniu. To było możliwe w wiekach XVIII i XIX, może jeszcze ostatni raz w wieku XX, za czasów Keynesa, ale nie jest już realne w wieku XXI. Fundamentalne dzieło, które wywarło największy wpływ na ewolucję myśli ekonomicznej w XX wieku, to napisana w 1935 roku i opublikowana rok później praca Keynesa o mechanizmach funkcjonowania gospodarki rynkowej i sposobach oddziaływania na koniunkturę gospodarczą. Teraz, ze względu na olbrzymie zróżnicowanie gospodarczej materii, nie mógłby napisać takiego dzieła albo musiałby zatrzymać się na zbyt wysokim stopniu uogólnień. Analogie z innymi dyscyplinami rzucają się tu w oczy, bo to też nie czasy Edisona czy Eastmana, to nie czasy wynalazków geniuszy z garażu, a wielkich centrów badawczo-rozwojowych i interdyscyplinarnych, ogromnych, drogich, wieloletnich programów. Ale przebłyski geniuszu zawsze się zdarzają i wielce się przydają. Jeśli pojawiać się będą również na niwie ekonomii – dobra nasza. Z tych rozważań nieodparcie płynie wniosek, że ekonomia przyszłości musi być heterodoksyjna. Czasy ortodoksji, wyrażające się w homogenicznych szkołach ekonomii, w jednoznaczności głoszonych tez, minęły bezpowrotnie. Ekonomiści, którzy krnąbrnie upierają się przy swoich modelach, jako jedynie słusznych i, co gorsza, mających zastosowanie do każdej na pozór podobnej sytuacji w czasie i przestrzeni, coraz częściej nie mają racji. Skomplikowała się badana materia – otaczająca nas zewsząd rzeczywistość środowiskowa, gospodarcza, społeczna, kulturowa i polityczna, a także technologiczna – komplikują się przeto i występujące w jej obrębie zależności, które chcemy zrozumieć i próbujemy opisać. Ogarnięcie tego, co się dzieje, wymaga wielowątkowości, odejścia od tradycyjnej ekonomii głównego nurtu (niektórzy z lubością używają w tym miejscu anglicyzmu – ekonomia mainstreamowa, choć „Polacy nie gęsi, i swój język mają”), czyli właśnie heterodoksji w miejsce zużytej ortodoksji. JUŻ NIE MA STARYCH, ŚWIĘTYCH KANONÓW, rzeczywistość bowiem zmieniła się jakościowo. Ekonomia przyszłości w coraz mniejszym stopniu będzie zmatematyzowana i sformalizowana, a w relatywnie rosnącym zakresie będzie osadzona w kontekście kulturowym. W akademickich podręcznikach XXI wieku proporcje słów i wzorów oraz narracyjnych wywodów i wykresów będą zmieniać się na korzyść tych pierwszych – odwrotnie, niż działo się w wieku XX. Na wydziałach ekonomii i w szkołach biznesu trzeba wykładać więcej antropologii i kulturoznawstwa. Nie kosztem matematyki i ekonometrii, lecz obok nich. Ta opinia będzie w przyszłości coraz bardziej oczywista; dzisiejsza sugestia stanie się jutrzejszym kanonem. Niektórzy ekonomiści szczególne nadzieje pokładają w sprzęganiu ekonomii behawioralnej z tradycyjną makroekonomią, widząc w pierwszej instrument doskonalenia tej drugiej. Jeśli wyłoni się z tego coś praktycznie twórczego, być może mniej będzie pomyłek w polityce makroekonomicznej. Ale może też zrodzić się jakiś ekonomiczny Frankenstein, który będzie nas prowadził na manowce. Nie od dziś i nie od wczoraj uważam, że bez lepszego zrozumienia behawioralnych przesłanek braku racjonalności nie da się ogarnąć podłoża błędów w polityce gospodarczej. Jednak nie mam też wątpliwości, że nie da się jej tak ustawić, aby decyzje polityki optymalizować w oparciu o behawioralne modele opisujące racjonalność i nieracjonalność zachowań. Dobry makroekonomista potrafi wyjaśnić, na czym polegały błędy amerykańskiego banku centralnego Fed (skrót od ang. Federal Reserve System, czyli System Banków Rezerwy Federalnej), które nie zablokowały narastania przesłanek kryzysu gospodarczego, jak taką politykę prowadzić, aby uniknąć podobnych wpadek w przyszłości, bez opierania się na wyrafinowanych modelach behawioralnej ekonomii. Kolejny raz może nam grozić PRZEROST FORMY NAD TREŚCIĄ. Kusi ekonomistów behawioralnych, aby przyjąć, że skoro jakże często nie jesteśmy racjonalni, to zamiast upierać się przy tym, że racjonalni być powinniśmy, i czynić teoretyczne uogólnienia przy takim założeniu, warto spróbować modelować alternatywne teorie nieracjonalnych czy nie do końca racjonalnych zachowań. Sprzyjać temu może komputeryzacja wykorzystująca więcej lepszych danych z jednej strony oraz dorobek innych nauk, od fizyki do neurologii, z drugiej. Zrodzić z tego może się neuroekonomia. Tylko się nie denerwujmy…
Tagi:
Grzegorz W. Kołodko









