Dziennikarze są trzecią stroną w politycznym sporze. Nie powinni więc być ani oskarżycielami, ani obrońcami Prof. Peter Sloterdijk – niemiecki filozof, eseista i publicysta. Były rektor Państwowej Akademii Sztuk Pięknych w Karlsruhe. Prowadzi popularny program „Kwartet Filozoficzny” w telewizji ZDF. Korespondencja z Berlina Panie profesorze, pana zasługi dla filozofii są powszechnie znane, ale niewiele osób wie, że jest pan również miłośnikiem futbolu i zapalonym rowerzystą. – Tak jak wszystko, co pan o mnie czyta, również i to jest trochę przesadzone. Ale rzeczywiście lubię sport. Według mnie korzenie greckiej filozofii i kultury fizycznej są ze sobą nierozerwalnie związane. W piłce nożnej fascynuje mnie przede wszystkim upór, z jakim zaprawiony w boju napastnik lub skrzydłowy nie chce poddać się fizycznemu wyczerpaniu. Kiedy widzę, jak piłkarze wstają z trudem po brutalnym faulu… Przyznaję, że ten pogłos męskiej pierwotności mnie intryguje. Lubi pan patrzeć na brutalne faule? – Nie, ale podoba mi się, kiedy piłkarz wstaje i nawet z kontuzją potrafi zagrać do końca. To prawdziwy męski manifest antygrawitacji. Myślę, że wielu starszych mężczyzn siedzących przed ekranem ma podobne doświadczenie. Niekiedy przewracam się na rowerze, wstawanie jest wtedy dla mnie okropnym upokorzeniem. Dlatego wstawanie piłkarzy po upadku budzi mój szacunek. Jako kibic jestem w takich chwilach najbardziej zaangażowany. Tyle że podobne sytuacje zdarzają się coraz rzadziej. Lekarze udzielają piłkarzom pomocy jeszcze na boisku, nawet jeśli odnieśli tylko drobną kontuzję, każą im się położyć na noszach. Kiedyś kontuzjowani piłkarze człapali samodzielnie z boiska, jak choćby Bastian Schweinsteiger w 2014 r. w meczu z Argentyną w finale mundialu. Czy jako uważny obserwator rzeczywistości słucha pan także tego, co piłkarze mówią poza boiskiem? – Często obserwuję, co mówią bezpośrednio po meczu lub po zakończeniu kariery, np. jako eksperci. Przykładowo bramkarze i obrońcy należą do tych osób, które najbardziej polaryzują kibiców. W wywiadach nie stronią od ostrych, czasem ubliżających słów, zniechęcając w ten sposób fanów przeciwnej drużyny. Z drugiej strony to właśnie piłkarze grający w obronie jako analitycy mają bardzo celne uwagi. Są także poważniejsi w rozmowach. Może dlatego, że mają większą odpowiedzialność? Już niebawem kolejny mundial. Czy śpiewa pan niemiecki hymn narodowy? – Raczej nie, przecież sami piłkarze reprezentacji niemieckiej śpiewają go też tylko po cichu, a niektórzy z nich zapadają nawet w głębokie „germańskie” milczenie. Myślę, że ja też w takich chwilach milczę. Lubię śpiewać, ale raczej przy innych okazjach. No właśnie, często pada argument, że piłkarze niechętnie śpiewają hymn ze względu na niemieckie przewinienia w XX w. Skoro tak jest, to dlaczego np. rodacy Benita Mussoliniego wyśpiewują swój hymn z taką werwą? – To są jakby świąteczne, pierwotne rytuały, które na krótką chwilę jednoczą narody pod każdym innym względem podzielone. W tym kontekście Włosi tylko nieznacznie różnią się od Niemców. Wystarczy zerknąć do rzymskich gazet. Jednak my, Niemcy, zajmujemy w historii inne miejsce niż Włosi. Po hekatombie II wojny światowej jesteśmy na zawsze obciążeni brzemieniem winy. Dziś jesteśmy dziwnym społeczeństwem, które z pokorą odbudowuje swoje siły, przy czym nie wypada nam ulegać nacjonalistycznym konwulsjom. Ale jedno nam, Niemcom, pozostało – chęć dyktowania innym narodom, co mają robić, nawet jeśli robimy to w dobrej wierze. Kiedy widzimy, jak angielscy, włoscy lub polscy piłkarze śpiewają swoje hymny, od razu myślimy, że to kraje pełne faszystów i ze względu na własną historię chcemy im udzielić lekcji poprawności. Trudno się od tego uwolnić. O ile w Niemczech mówi się, że siłą reprezentacji jest kolektyw (Mannschaft), o tyle w innych krajach obserwujemy wyraźną heroizację indywidualistów. Messi, Ronaldo, Lewandowski… Czy to nie psuje istoty futbolu? – W pewnym sensie na pewno. Splendor jest kuszący, ale on ma oczywiście konsekwencje. Piłkarze tacy jak Ronaldo permanentnie ściągają na siebie uwagę. Niebagatelną rolę odgrywają w tym media, które przyczyniają się do ich wzlotu lub upadku. To przykre, ponieważ w rezultacie te piłkarskie gwiazdy poza boiskiem są skazane na bierność. Na nich skupia się wzrok milionów ludzi, oni sami zaś niewiele widzą i muszą chronić swoją










