Wydarzenia w Chemnitz obnażają bezsilność policji i dają przedsmak tego, jak wyglądałyby Niemcy pod rządami ultraprawicy Korespondencja z Chemnitz 27 sierpnia w centrum Chemnitz rozegrała się groteskowa scena – pod pomnikiem Karola Marksa hajlowały hordy neonazistów, wykrzykując: „To my jesteśmy narodem!”. Autor „Kapitału” przewracał się zapewne w grobie i nawet Sławomir Mrożek, gdyby z niego wstał, powiedziałby, że taka dawka absurdu to zbyt wiele. W Chemnitz, trzecim po Dreźnie i Lipsku największym mieście Saksonii, od wielu dni trwają protesty ultraprawicowych ugrupowań i tzw. zmartwionych Niemców, którzy – jak sami twierdzą – nie są ani zieloni, ani brązowi, są tylko przeciwnikami polityki Angeli Merkel. Towarzyszą temu kontrmanifestacje sympatyków lewicy. 26 sierpnia 22-letni iracki uchodźca zaatakował nożem 35-letniego Daniela Hilliga, który na skutek odniesionych ran zmarł. Na temat powodów kłótni mężczyzn niemieccy śledczy udzielają zdawkowych informacji. Wiadomość, jakoby Niemiec wystąpił w obronie molestowanej przez imigranta dziewczyny, okazała się plotką rozsiewaną przez faszyzującą swołocz. Ta zaś szukała paliwa do dalszych zadym. Następnego dnia na ulicach miasta zebrało się prawie 8 tys. neonazistów i „niezadowolonych” obywateli. Naprzeciw nich stanęło 3 tys. oponentów. W zamieszkach rannych zostało ok. 20 osób. Skinheadzi bili przypadkowych przechodniów, których wygląd zdradzał obce pochodzenie. Porządku pilnowało 2 tys. policjantów, ale tym razem ściągnięto funkcjonariuszy z innych krajów związkowych. Dzień wcześniej bowiem saksońska policja była zaskoczona skalą wściekłości nazistowskiego tłumu. Zajadłość radykałów gwarantuje takim partiom jak AfD niegasnącą wojnę polityczną z rządzącymi. W marszu żałobnym 1 września uczestniczyli politycy AfD i sympatycy antyislamskiej Pegidy wspólnie ze skrajnie prawicowym ruchem społecznym Pro Chemnitz. W Berlinie ponownie pojawiły się żądania, by kontrwywiad wziął AfD pod lupę. Tymczasem premier Saksonii Michael Kretschmer oczekuje od Niemców wyraźnego sprzeciwu wobec ksenofobicznych postaw. – To niegodne naszego landu, musimy pokazać światu, że większość jest głośniejsza – apelował na spotkaniu z obywatelami. Drezno, Freital, Budziszyn, Heidenau i Chemnitz – te saksońskie miasta są żyzną glebą dla ultraprawicowych organizacji i niezadowolonych Niemców, którzy regularnie obrzucają Angelę Merkel obelgami. I atakują imigrantów, nie tylko słownie. Z ankiet przeprowadzonych przez instytut Infratest dimap wynika wprawdzie, że radykalni krzykacze nie stanowią w Saksonii większości, ale 38% jej mieszkańców uważa, że Niemcy nie powinni wpuszczać imigrantów. Lęki przed „obcymi” są wdrukowane w świadomość Saksończyków. Wschodnie miasta stały się więc rajem dla ksenofobów z całego kraju. Na manifestacjach drezdeńskiej Pegidy pojawiają się flagi przybyszów z Bawarii, Nadrenii-Palatynatu i Dolnej Saksonii. Dlaczego akurat w Saksonii ludzie kierują się urażoną dumą i odruchami złości? – Przyjazny obraz Saksonii, który sprzedawaliśmy, przestał już być aktualny – twierdzi rzecznik agencji marketingowej Wurzelschläger & Friends. Taki rozwój sytuacji jest o tyle przykry, że na płaszczyźnie gospodarki, oświaty i rynku pracy Saksonia była dotąd prymusem. To tu po 1989 r. najszybciej ruszyło nadrabianie opóźnień wynikających z ustroju NRD. Inwazja islamistów Oburzenie mieszkańców Chemnitz wzbudził fakt, że sprawcą był uchodźca, który przybył do Niemiec jesienią 2015 r., gdy Angela Merkel (zdaniem wielu bezprawnie) zawiesiła konwencję dublińską. Okazuje się ponadto, że Yousif A. od dwóch lat nie powinien przebywać w kraju, bo jego wniosek o azyl został odrzucony, a on miał być deportowany do Bułgarii, gdzie został zarejestrowany. Nie doszło do tego, mimo że Irakijczyk wiele razy wchodził w konflikt z prawem. Wyciekające informacje na temat sprawcy dały neonazistom asumpt do kontynuowania awantury i uczynienia z ofiary męczennika. Tyle że Daniel Hillig, syn Niemca i Kubanki, o lewicowych poglądach, w schemat ultraprawicowców jakoś się nie wpisuje. Na Facebooku był bowiem członkiem grupy „Nie lubię nazioli” i zdeklarowanym sympatykiem Sahry Wagenknecht, liderki Die Linke. – Często kłóciliśmy się z neonazistami, bo nie podobała im się ciemna skóra Daniela. On by sobie nie życzył, żeby ci idioci występowali w jego imieniu – twierdzi przyjaciółka zmarłego. Kontakt saksońskich radykałów z rzeczywistością urwał się dawno temu. Oni wolą się krzepić przekonaniem, że Daniel to kolejna ofiara islamizacji. – Prawicowy radykalizm nie jest wyłącznie saksońskim zjawiskiem










