Czy referendum w Irlandii opóźni rozszerzenie UE? Dziesięć krajów kandydackich w 2004 roku wejdzie do UE. Tak ogłosiła Komisja Europejska. Historyczna operacja zjednoczenia kontynentu może jednak ulec opóźnieniu, jeśli 19 października Irlandczycy po raz drugi odrzucą w referendum traktat z Nicei. Przewodniczący Komisji Europejskiej, Romano Prodi, uznał ewentualne irlandzkie „nie” za scenariusz katastrofy i wezwał do zintensyfikowania kampanii informacyjnej. Obywatele powinni wiedzieć, że jeśli do powiększenia Wspólnoty nie dojdzie, w Europie Środkowej i Wschodniej może rozpalić się nacjonalizm podobny do tego, który zniszczył Jugosławię. Komisarz UE do spraw jej rozszerzenia, Günther Verheugen, powiedział, że nie wie, w jaki sposób proces zjednoczenia ma postępować, jeśli obywatele Zielonej Wyspy powtórzą swe „nil” (po gaelicku oznacza „nie”). Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Irlandczyk Pat Cox, ostrzegł, że w takim przypadku rozszerzenie może zostać opóźnione co najmniej do 2006 roku (kiedy to będzie gotowy nowy traktat, przygotowywany przez konwent pracujący pod przewodnictwem byłego prezydenta Francji, Valery’ego Giscarda D’Estaign). Traktat w Nicei, wynegocjowany z wielkim mozołem w końcu 2000 roku, określa reformy instytucjonalne, które Wspólnota składająca się z 15 państw musi wprowadzić, aby stało się możliwe przyjęcie kolejnych dziesięciu, może nawet 12 krajów. Traktat ten ratyfikowało do tej pory 14 stolic Wspólnoty. Tylko ustawodawstwo Republiki Irlandzkiej przewiduje referendum w tej sprawie. Wydawało się, że głosowanie będzie czystą formalnością. Niespodziewanie w czerwcu ubiegłego roku Irlandczycy odrzucili traktat z Nicei. Przeciw było 54% głosujących, za – tylko 46%. Frekwencja wyborcza wyniosła tylko 34%, przy czym przeciwnicy Nicei potrafili bardziej zmobilizować elektorat. Decyzja mieszkańców Zielonej Wyspy zaszokowała polityków i publicystów. Prezydent Czech, Vaclav Havel, powiedział nawet, że jeśli Irlandczycy pokrzyżują epokowy plan powiększenia UE, będzie to oznaczało „samobójstwo Europy”. Komentatorzy zaczęli analizować przyczyny tej niespodziewanej porażki euroentuzjastów. Wielu mniej lub bardziej otwarcie oskarżało Irlandczyków o czarną niewdzięczność – mieszkańcy Zielonej Wyspy odnieśli z członkostwa w Unii Europejskiej niewyobrażalne wprost korzyści, a teraz nie chcą dopuścić do suto zastawionego stołu hołyszy ze Wschodu! Od czasu przystąpienia do UE w 1973 roku Republika Irlandzka otrzymała z kasy Wspólnoty 49 miliardów euro. Fundusze te wykorzystano w umiejętny sposób. Dublin zliberalizował swą gospodarkę. Ubogi kraj rolniczy, którego mieszkańcy musieli emigrować „za chlebem” do Wielkiej Brytanii i USA, przeżył okres tak dynamicznego rozwoju, że stał się importerem siły. Pod względem dochodu narodowego Irlandia prześcignęła Wielką Brytanię i Francję i zrównała się z Niemcami. Czy w czerwcu 2001 r. obywatele Republiki powiedzieli „nil” dla Nicei, powodowani lękiem, że po przyjęciu do Wspólnoty państw uboższych rzeka pieniędzy płynących z Brukseli do Dublina zmieni się w strumyczek? To z pewnością tylko część prawdy. Traktat z Nicei zawarty jest na stu stronach napisanych tak biurokratycznym językiem, że często nawet fachowcy nie mogą go zrozumieć. Senator Maurice Hayes kierujący z zamku w Dublinie organizacją Forum Europejskie, która ma gruntownie i jasno wytłumaczyć obywatelom, czym jest Nicea, mówi zatroskany: „Treść traktatu nie jest czymś, co obecnie określa się jako sexy. Początkowo ludzie w ogóle nie pojmowali, o co tu chodzi”. Rząd w Dublinie przekonany, że proeuropejskie społeczeństwo powie „tak” Nicei, nie zadał sobie trudu, by wyjaśnić obywatelom zawiłości traktatu, ani korzyści, jakie przyniesie Wspólnocie i Republice Irlandzkiej przyjęcie nowych państw. Kampanię na rzecz Nicei prowadzono niemrawo i niewielkimi środkami. Przeciwnicy traktatu, nacjonaliści z partii Sinn Fein i ekologowie z ugrupowania Zielonych, skupieni w organizacji No to Nice, działali bardziej energicznie. Oblepili swymi plakatami nawet małe wioski. Sprawnie uderzali w patriotyczną nutę, bijąc na alarm, że traktat z Nicei oznacza rezygnację z neutralności, a nawet z niepodległości, bo przecież Dublin będzie musiał przysłać swych żołnierzy do przyszłej europejskiej armii. A Irlandczycy, którzy przez wieki cierpieli pod brytyjskim jarzmem, są do swej niezależności gorąco przywiązani. Jak pisze dziennik „Irish Times”, obywatele bali się również, że traktat z Nicei jeszcze bardziej zwiększy biurokratyzację europejskich struktur, w których i tak więcej mają do powiedzenia urzędnicy z Brukseli niż wybierany w demokratycznych wyborach europejski parlament. Zazwyczaj mieszkańcy Zielonej Wyspy opowiadają się za Europą na przekór swym
Tagi:
Krzysztof Kęciek









