Europa złożona z negacji

Europa złożona z negacji

Alain Finkielkraut jest jednym z bardziej znanych intelektualistów francuskich, o tyle nietypowym, że wyłamującym się z konformistycznej poprawności. Jego dwie albo trzy eseistyczne książki zostały wydane w Polsce, ale echo, jeśli wywołały, to niewielkie, bo nie słyszałem. Jego rodzice byli Żydami pochodzącymi z Polski. Wyobrażam sobie, że matka, o której nic nie wiem, o niczym tak nie marzyła jak o tym, żeby Alain był dobrym Francuzem. I tak się stało. Uczył się znakomicie, z zachwytem studiował francuską literaturę i filozofię i chłonął tę świetną cywilizację. Myślę, że można o nim powiedzieć to, co Emmanuel Levinas napisał o kimś innym: „Był prawdziwym wyrazem francuskiej doskonałości; nie tyle z racji swoich idei, lecz pewnej, bardzo trudnej do naśladowania, zdolności mówienia rzeczy, która to zdolność wydawała się wielką siłą”. Gdy osiągnął już wiele i zajął znaczące miejsce w świecie intelektualistów, usłyszał, że według przybyszy z Maroka czy Algieru nie jest prawdziwym Francuzem, lecz Żydem. Paradoksalność sytuacji w tym kraju polega na tym, że żaden Francuz nie ma prawa tak mówić, ale przybysz ze świata muzułmańskiego ma takie prawo, w każdym razie wydaje mu się, że ma, i nikt go zbyt usilnie nie wyprowadza z błędu, dopóki nie jest terrorystą.

Dla pokolenia rodziców Finkielkrauta nazwa „Francuz” znaczyła coś innego i dużo więcej, niż znaczy dziś, co za chwilę postaram się objaśnić. Dla niego ta zmiana stała się – to mój domysł – wstrząsem i stworzyła sytuację nie do zaakceptowania.

„Przegląd Polityczny” (nr 133/134) publikuje fragment najnowszej (2013 r.) jego książki „Nieszczęśliwa tożsamość”, z którą warto się zaznajomić, ponieważ dotyczy kwestii dziś najszerzej dyskutowanej, jak mi się zdaje – nieszczerze. Pozwolę sobie na dłuższą dygresję. W latach 60. zaczął ukazywać się tygodnik „Forum” poświęcony przedrukom z prasy zagranicznej, głównie zachodniej. Jego pierwszym redaktorem był Jan Gerhard – pisarz, działacz polityczny, człowiek zaciekawiający. Miał on znakomite rozeznanie w prądach myślowych politycznych, a także filozoficznych i miał też wyczucie ważności poglądów. „Forum” za jego redaktorowania dawało bardzo ciekawy obraz życia intelektualnego, zwłaszcza we Francji, którą Gerhard najbardziej się interesował. Utkwiły mi w pamięci artykuły poświęcone strukturalizmowi (w wersji literackiej i filozoficznej), który wówczas był nie tylko powierzchowną modą, lecz zjawiskiem przełomowym, spychającym egzystencjalistyczny i marksistowski „humanizm” na boczny tor. Pojawiły się nowe kombinacje idei nietzscheanizmu-freudyzmu-marksizmu; przewrotowe, bo dawniej nie do pomyślenia. Wystarczy przykładów, bo chodzi mi tylko o pokazanie charakteru publikacji. Do naszego instytutu filozofii przyjechał (lata 70.) stypendysta francuski i stał się gorliwym czytelnikiem „Forum”, gdzie znajdował dobrze wyselekcjonowane artykuły czy ambitne eseje, których musiałby szukać w wielu tygodnikach zachodnich. Ten charakter „Forum” utrzymywał się jeszcze przez jakiś czas po śmierci Gerharda, za redaktorstwa Michała Hofmana. Mógł polski czytelnik zaznajamiać się z „duchem czasu”, z przemianami, jakim podlegała Europa. Później, już w III RP, „Forum” stawało się coraz ładniejsze pod względem graficznym, ale utraciło atrakcyjność intelektualną, cały swój ideologiczny „seksapil”, nie miała redakcja wyczucia, co ważne, a co banalne w prasie zachodniej. Lukę przez pewien czas i do pewnego stopnia zapełniał Robert Krasowski swoją znakomitą „Europą”. Zainteresowania się zmieniły, życie polskie stało się ciekawe i prasa zachodnia już nie nęciła. W rezultacie w Polsce nie zauważano przemian umysłowych w Europie, które doprowadziły do dezorientacji wobec kryzysu migracyjnego. Polak nie rozumie zachowania się autorytetów zachodnich wobec tego – co tu kryć – kataklizmu demograficznego z majaczącym na horyzoncie upadkiem Europy.

Wracam do Alaina Finkielkrauta. Okazuje się, że argumentacja, jaką wytaczano przeciw nacjonalizmowi, dała się łatwo przekierować przeciw europejskiej tożsamości. „Na pytanie, co stanowi o europejskości Europy – pisze Finkielkraut – niemiecki socjolog Ulrich Beck odpowiada dziś: kosmopolityzm. Inaczej mówiąc, właściwą cechą Europy jest nieposiadanie właściwych sobie cech. Europa nie rozpoznaje siebie w historii, z której wyszła, jej początki nie mają nic wspólnego z celem, do którego zmierza, bo celem tym jest wyzwolenie się od własnych początków, zerwanie z samą sobą. Definiując się jako antyteza Europy, która zrodziła katastrofę, Europa dzisiejsza powinna dbać o to, by jej wewnętrzną treść stanowiły jedynie procedury”. Nie jest to właściwe wyciągnięcie wniosków z historii, uważa Finkielkraut, ale mówi dużo. Z takiego Weltanschauung wywodzi się zadziwiające nas Willkommen wobec imigrantów. Niemcy zapraszają w imieniu całej „kosmopolitycznej” Europy. Czy chrześcijańskie dziedzictwo do czegoś zobowiązuje? Pewien włoski filozof dopowiada: „W tym nowym momencie tożsamość chrześcijanina powinna skonkretyzować się w formie gościnności (…), czyli ograniczyć się niemal całkowicie do nasłuchiwania tego, co mówią goście, i oddać im głos”. W tym duchu działa Unia Europejska: „W 2011 r. w szkołach całej Unii pojawił się okólnik, w którym figurowały wszystkie święta religijne, z wyjątkiem – a jakże! – świąt chrześcijańskich”. Na tym polega nasłuchiwanie, co mówią goście.

Głównym problemem dla autora jest jednak tożsamość Francji jako narodu.

Niemal z rozpaczą czyta takie wypowiedzi jak francuskiego tym razem intelektualisty Alaina Badiou: „Oby obcokrajowcy nauczyli nas przynajmniej tego, jak stać się obcym wobec samego siebie, (…) by nie być już więźniem długiej, białej, europejskiej historii, która dobiega końca, i od której nie mamy się już czego spodziewać poza jałowością i śmiercią (…), powitajmy nadejście jutrzenki obcości”.

Francuzom reedukowanym przez „główny nurt” samo postawienie zagadnienia tożsamości narodowej jest już nienawistne. De Gaulle powiedział kiedyś: „Jesteśmy jednak przede wszystkim narodem europejskim należącym do rasy białej, kultury grecko-łacińskiej i wyznającym chrześcijaństwo”. Mimo że nie ma tu nic do sprostowania, głos ten brzmi jak z innego świata. W roku 2009 rząd chciał wywołać dyskusję na temat francuskiej tożsamości i już sam ten pomysł „wywołał wściekłość w światku intelektualnym”. Najciekawsze jest to, jaką definicję francuskiej tożsamości zaproponował minister do spraw imigracji i tożsamości narodowej: „Francja to ani naród, ani język, ani terytorium, ani religia, lecz konglomerat ludzi, którzy pragną wspólnie żyć. Nie ma rdzennych Francuzów, jest tylko Francja, która powstała z mieszania się ludów”. Nie istnieje nawet piękny francuski pejzaż, bo drzewa, kwiaty, zioła zostały kiedyś – pięćset czy tysiąc lat temu – skądś sprowadzone, są więc również imigrantami. Najwyższe autorytety nauk historycznych – stwierdza gorzko Finkielkraut – „zachęcają nas do tego, by ufać nie naszym zmysłom, lecz ich nauce”.

Wydanie: 3/2016

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy