Fala zaniedbań
W ciągu pięciu minut ludzie z Górowa Iławeckiego stracili dorobek całego życia Żywioł zaatakował miasteczko nocą. – To wszystko trwało pięć minut, może nawet krócej. Wóda wtargnęła do domu i zalała mnie po szyję, choć mam 180 cm wzrostu. Nasi sąsiedzi, starsi ludzie, nie mieli żadnych szans – mówi o małżeństwie Rawickich mieszkający w drugiej części tego samego domu Bogdan Butkiewicz, funkcjonariusz więzienia w Kamińsku. Razem ż żoną-studentką oraz dwójką dzieci (7 i 8 lat) mieszkali w domu przy ul. Lidzbarskiej 24. Drugą połowę budynku zajmowało małżeństwo Sawickich; ona była po wylewie, on też miał swoje lata, coś koło osiemdziesięciu. Wcześniej pan Czesław wyprowadzał chorą małżonkę na spacer, nad Młynówkę. Kiedy po nocnej tragedii rzeka wróciła do koryta, Bogdan Butkiewicz ujrzał ciało sąsiadki pływające w wodzie. Ręce martwego Sąsiada kurczowo trzymały się łóżka. Trzecią ofiarę wylewu, również kobietę w sile wieku, powódź także zaskoczyła w łóżku. Uratowało się za to dwóch jej synów, w tym jeden niepełnosprawny, poruszający się o kulach. Przeżył jednak taki szok, że karetka pogotowia zabrała go do szpitala. Noc z drugiego na trzeci lutego głęboko zapadnie w pamięci mieszkańców Górowa Iławeckiego, kilkutysięcznego miasteczka w powiecie Bartoszyce, położonego w pobliżu granicy polsko-rosyjskiej. – Dochodziła pierwsza w nocy, wstałem z łóżka, żeby skorzystać z łazienki. Wracam, patrzę w okno i widzę, jak wysoka fala. brudnej wody niesie deski i otacza mój dom przy Lidzbarskiej 5. Obudziłem żonę i krzyczę: “Bierz dzieciaki i uciekaj na górę, bo tutaj nie ma ratunku!”. Patrzę, a woda już wdarła się do środka. Staliśmy w niej po szyję. A jeszcze drzwi tak zablokowało, że razem z zięciem ledwie wyciągnęliśmy żonę z pokoju – opowiada emeryt, Bolesław Hamułko, chyba pierwszy, który dostrzegł powódź. Jego zięć z córką na stałe mieszkają na piętrze, a na ferie przyjechała draga córka z dwójką małych dzieci. Gdyby nie to, że pan Bolesław musiał wstać w nocy do łazienki, nikt by się nie uratował przed falą. Ale i tak stracił dobytek całego życia. – Z garażu nie było co zbierać. Domu też o mało co nie zmyło – wspomina. – Z wodą poszły trzy tony zboża, dziesięć świń, stos desek, beczkowóz, nie mówiąc o telewizorze. U sąsiada, Jana Kirula, nawet krowy zalało. Sawiccy utopieni, sąsiadka Rainkowa też. – Widzi pan ten samochód pod przyczepą w rzece? – Kiedy kra z Młynówki, napierała na wał ziemny obok mechanicznej śluzy, większość mieszkańców Górowa zapadała w dragą fazę bezpiecznego snu. Tak jak Jan Kuźmiak z domu przy ulicy Lidzbarskiej 22. – Pierwsza obudziła się żona. Szarpnęła mnie za ramię i mówi:-“Ty, syrena wyje, chyba się pali”, Ale za oknem coś szumiało. Zerknęła przez firankę i woła: “Stary, to powódź!”. Założyłem spodnie na pidżamę i pędzę do drzwi. Próbuję otworzyć, a woda z góry leje się do środka. Od tyłu sięgała już połowy budynku. Chwyciliśmy tylko dzieciaki córki, no i jakoś udało się na strych uciec. Zwierzęta już nie zdążyły. Przed letnią kuchnią leży stos martwych kur, a przed chlewikiem świniaków, podczas powodzi zablokowanych w żelaznych zagrodach. Jeszcze jesienią Kuźmiak kupił dwie tony nawozu, a nie . został mu mii jeden worek. Z rwącym prądem Młynówki popłynęły dwie beczki paliwa po 200 litrów każda. W oborze woda sięgała pod sufit, rak jak w letniej kuchni, gdzie opadając wypłukała sprzęt i rozwaliła mury. Fundamenty domu popękane, a w pokojach i kuchni pełno śmierdzącego szlamu. Kuźmiak dom ubezpieczył, ale PZU podobno twierdzi, że nie od takich wypadków. Mechaniczna śluza przy ul. Bema znajduje się na skraju rozlewiska dwóch niedużych jezior. Urządzenie nadal stoi nienaruszone, lecz woda, wzmocniona kawałkami kry grubości 20 cm, rozbiła wysoki na kilkanaście metrów wał ziemny i popłynęła z łoskotem w dół ulicy Lidzbarskiej. Prąd był tak silny, że zmiótł najbliższy most łącznie z 7-metrowym kawałkiem asfaltowej szosy. – Pewnie nikt nie regulował śluzy, bo gdyby trochę odkręcili korbą zastawę, woda powoli by schodziła. Kiedy ja pracowałem w przedsiębiorstwie komunalnym, po każdym większym deszczu tamę sprawdzaliśmy – zapewnia Jan Kuźmiak. Woda zalała









