Farsa i rzeczywistość

Farsa i rzeczywistość

Poza dużymi firmami, gdzie są związki zawodowe, kodeks pracy i przepisy bhp leżą w biurku W naszym teatrze politycznym publiczność jest znużona farsą, która się nie może skończyć. AWS wciąż topi swego niezatapialnego przewodniczącego, UW nadal poszukuje miejsca na miękkie lądowanie dla swojego. Z ław opozycji słychać nieustające, jak w operze, “Idziemy, idziemy”, ale publiczność nadal nie wie – dokąd i którędy; projekty programowe koalicji SLD–UP pozostają we mgle. Leszek Miller ma słuszność, że reformatorskie dokonania rządu Buzka-Balcerowicza, owe “cztery wielkie reformy” – nie pomogły, lecz zaszkodziły. Ale nadal nie wiemy, co to znaczy, że przyszły rząd będzie je “poprawiał”. Tymczasem wszyscy, oczywiście, chcą dobrze, ale w Polsce dzieje się źle i coraz gorzej (choć nie wszystkim). Jednakże za przesłoną politycznej niemożności toczą się procesy istotne. Wynik wyborów prezydenckich ukazał podobno, że elektorat w Polsce przesuwa się ku centrum. Co do tego wszyscy komentatorzy są zgodni. Przy tym ta centrowość, w ich rozumieniu, oznacza przede wszystkim – umiar i umiarkowanie. Nie żądać zbyt wiele, nie robić gwałtownych ruchów, jest, jak jest, ale mogłoby być gorzej… Jest to rozumienie w znacznej mierze odczytujące trafnie zachowanie elektoratu, przynajmniej tego głosującego, bo brakujące 38% pozostaje czarną skrzynką. Ale komentatorzy nie zadają sobie zazwyczaj pytania, dlaczego elektorat tak się zachowuje. Trzeba by przede wszystkim odróżnić centrowość wynikającą z samej istoty demokratycznego procesu wyborczego od przesunięć dziejących się wewnątrz systemu. System ten ze swej natury eliminuje skrajności: kiedy dzieje się inaczej, jak w Niemczech Weimarskich, to system zaraz potem upada, bo najwyraźniej nie był w stanie sprostać sytuacji społecznej. Jeśli więc obserwujemy w polskich wyborach prezydenckich marginalizację Łopuszańskiego, Korwin-Mikkego czy Ikonowicza to znaczy, że marginalizuje ich, poprzez reakcje i zachowania wyborców, sam system. Bardzo możliwe, że bardzo wielu ludzi nie dlatego na nich nie głosuje, że ich nie lubi, ale dlatego, że to “nie pasuje”. I nie dlatego, że sam charakter ordynacji prezydenckiej (czy parlamentarnej, bo wynik byłby zapewne podobny) eliminuje te skrajności, ale dlatego, że wyborca rozumie lub przynajmniej przeczuwa, iż wprowadzenie ich w życie wymagałoby głębokich, rewolucyjnych zmian w systemie, na które on, wyborca, nie ma ani ochoty, ani odwagi. Bo jest bardzo wielu ludzi, którzy wprawdzie lubiliby owoce zmian, ale boją się zmian lub uważają je za niemożliwe czy nierealne. Zupełnie inaczej jest z przesunięciami wewnątrz systemu, powiedzmy od ROP do SLD. Tutaj nie dochowało się żadne przesunięcie ku środkowi, lecz wyraźne przesunięcie w lewo: powiedzmy z centroprawicy do centrolewicy, co zresztą wywołało wspomniane na wstępie objawy kryzysu po prawej stronie. Innymi słowy, i to jest nasz pierwszy wniosek, trzon elektoratu przesunął się w lewo tak dalece, jak mu na to pozwala rozumienie tego, co realne w systemie demokracji. Są to więc rzeczywiście wyborcy umiarkowani w sensie oczekiwań. Są jednak, tak myślę, o wiele bardziej zdecydowani, niż to zazwyczaj przypisuje się “ludziom środka”. Ci wyborcy w przetargu wyborczym opuścili cenę do ostatnich granic. Jeśliby się okazało, że i tego nie dostaną, że zostali oszukani, może się stać tak, że wielu ludzi w Polsce porzuci demokrację. Tymczasem jednak mnożą się przejawy świadczące o tym, że potężny odłam polskiej klasy politycznej wraz z jej zapleczem biznesowym i medialnym – z grubsza jest to środowisko, z którego rekrutują się laureaci nagród Kisiela pisma “Wprost” – rozpoczął ofensywę na kolejne gwarancje prawne i zabezpieczenia socjalne ludzi pracy. Przoduje, jak zwykle, b. wicepremier Balcerowicz. Głównym orężem tego nacisku jest szczególny argument: interesy ludzi pracy są sprzeczne z interesami bezrobotnych, trzeba zabierać tym pierwszym, żeby dać pracę tym drugim. Ta propaganda przybiera już takie natężenie jak u dawnych socjalistów – walka klas. Tym razem “walczy” klasa pracujących z klasą bezrobotnych. To wygląda na kpinę, ale rzecz jest śmiertelnie serio. Za przewodem Balcerowicza Unia Wolności podjęła się firmować w Sejmie projekt zmian w kodeksie pracy sprokurowany przez koalicję organizacji biznesowych. Istotnie, projekt ten pokrywa się w dużej mierze z tym, co forsował już Balcerowicz, będąc w rządzie i co upadło wobec oporu związków zawodowych. Jądro tego projektu (cytuję za “Gazetą Wyborczą”): firmy będą wolne od balastu biurokracji (czytaj: od kontroli); praca

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2000, 47/2000

Kategorie: Opinie