Fiction staje się science

W Katedrze Automatyki i Inżynierii Biomedycznej budową robotów zajmuje się dr inż. Marek Długosz. Człowiek niezwykle ciekawy i pełen pasji. Do tego znający zarówno nasze realia, jak i amerykańskie. Jako stypendysta programu „Top 500 Innovators” pracował w najlepszych tamtejszych laboratoriach – na Uniwersytecie Stanforda oraz w NASA Ames Research Center w Mountain View.

– Jak będzie wyglądać przyszłość robotyki? – pytam. – Dobrze opisał ją raport McKinseya. Potrafimy już robić i programować doskonałe roboty. Dziś wykorzystuje się je w zamkniętych ekosystemach – w halach, fabrykach, pod nadzorem specjalistów. Jednak kolejnym etapem będzie ich wyjście „do ludzi”. Przykładem mogą być samochody autonomiczne, które są rodzajem wyspecjalizowanego robota. Tutaj ostatnia bariera do pokonania to współpraca z otoczeniem. Podobnie jest gdzie indziej – mówi dr Długosz i sypie przykładami: codziennością stanie się wkrótce wykorzystanie robotów rehabilitacyjnych (taki powstał już na AGH i był dziełem jednego ze studentów, który teraz rozwija go w ramach własnej firmy), a od lat wdrażane są coraz lepsze roboty operacyjne. Jednym z nich jest da Vinci, nad którym pracuje firma Intuitive Surgical z amerykańskiego Sunnyvale (w 2012 r. roboty operowały 200 tys. razy).

Owo wyjście do ludzi nie oznacza jedynie specjalizacji medycznych. Marek Długosz przypuszcza, że już niedługo roboty będą sprzątać domy, kosić trawniki, obsługiwać nas w sklepach, a także pomagać w przemieszczaniu się po miastach. Pieniądze, o które toczy się gra, są więc ogromne. Jak wyglądają perspektywy tej branży? – Będą na nią przeznaczane ogromne środki. Choćby dlatego, że jej rozwój wpłynie na wiele zawodów i zaangażuje wielką liczbę przedsiębiorstw. Na przykład tych, które zatrudniają kierowców. Mercedes już testuje bezzałogowe ciężarówki – mówi dr Długosz. Ich wdrożenie przyniesie ogromne oszczędności na wynagrodzeniach.

Dlatego autorzy raportu Bank of America Merrill Lynch wskazują, że o konkurencyjności gospodarki danego kraju za kilkanaście lat będzie decydować liczba robotów na człowieka. Im będzie ich więcej, tym większa szansa na sukces w światowym wyścigu. Czy jesteśmy gotowi do takiej rywalizacji?

Kraków bez kompleksów

Dr Długosz wrócił ze Stanów Zjednoczonych bez kompleksów, ale ze świadomością różnic i tego, co należy poprawić. – Polscy inżynierowie nie są gorsi niż Amerykanie. Brakuje nam jedynie umiejętności pracy w zespołach interdyscyplinarnych. Zamiast pytać innych, zagrzebujemy się w Google. W USA to dyskwalifikujące – podkreśla i zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. Na uczelni mianowicie nie da się zrobić wszystkiego, a polski biznes wciąż jest zbyt mało zaangażowany w badania i innowacyjne technologie. – W USA jest moda na to, by bogaci ludzie, zamiast kupować nowe jachty, samochody i domy, inwestowali w fundusze venture capital. Te wkładają pieniądze w technologiczne start-upy, z których wiele szybko pada, ale wystarczy, że wypali jeden na kilkadziesiąt, by inwestycje się zwróciły. U nas biznes wciąż nie myśli w ten sposób. Być może dlatego, że perspektywy zwrotu bywają odległe – opowiada.
I rzeczywiście. Na zarobek często można liczyć dopiero za 10 lub 20 lat, a przecież polski kapitalizm ma ledwie ćwierć wieku i wciąż brakuje przedsiębiorców, którzy są w stanie myśleć w tak długiej perspektywie. Oby zaczęło się to zmieniać. Pierwsze jaskółki już widać. Od niedawna w siłę rosną polskie firmy, które bazują na umiejętnościach swoich inżynierów, ale jak sprawy się potoczą, dopiero się przekonamy. Z pewnością nie brakuje nam kapitału ludzkiego ani inżynierów mogących aktywnie współtworzyć czwartą rewolucję przemysłową.
To, że możemy w niej wygospodarować sobie przestrzeń, pokazują międzynarodowe korporacje, które dostrzegają u nas ogromny potencjał. Jedną z nich jest amerykańska firma Delphi. Otworzyła w Krakowie centrum badawczo-rozwojowe (podobnych jest w stolicy Małopolski coraz więcej), a teraz sponsoruje i pomaga realizować pomysły studentów AGH oraz uczącej tam kadry. W zamian zyskuje wiedzę, kogo warto zatrudnić i o kogo powalczyć.

O tym, że Amerykanie wiedzą, co robią, wyszukując najzdolniejszych młodych naukowców, przekonuje to, jakie projekty były i są z powodzeniem realizowane przez automatyków i robotyków z AGH. Chodzi m.in. o roboty rehabilitacyjne (Bank of America wyliczył wartość tego rynku na 17 mld dol. tylko w ciągu najbliższych pięciu lat). Jest robot Fryderyk, który będzie potrafił grać na fortepianie, i autonomiczny samochód elektryczny EVE, który już jeździ, a także przechodzi z mniejszym lub większym powodzeniem testy prowadzone na uczelnianym kampusie. Co jest o tyle ważne, że fachowcy zgodnie twierdzą: już za chwilę na takich pojazdach będzie się opierał transport w miastach. Zarówno Fryderyk, jak i EVE – wypada o tym wspomnieć – to projekty studenckiego koła naukowego Integra, organizującego także festiwal robotyki Robocomp, w czasie którego rozgrywa się m.in. zawody sumo mikrorobotów.

Mnie najbardziej spodobało się jednak rozwiązanie zastosowane w łaziku marsjańskim. Otóż napęd jego poszczególnym kołom zapewniają swojskie wiertarki. Ich zastosowanie pozwoliło autorom projektu zaoszczędzić krocie. Silniki – tych potrzeba cztery – które zostały zastąpione przez narzędzia, kosztują 12 tys. zł. – Naprawdę nie ma czemu się dziwić. Jest odpowiednia moc, jest moment, jest siła. I są tanie. Wymagały jedynie niewielkich modyfikacji. Najprościej powiedzieć, że nie ma pieniędzy i się nie da. Ale to nie tutaj – komentuje Marek Długosz.
I jak tu nie wierzyć w polskich inżynierów?

Jednak gdy chodzi o rozwój robotów, najważniejsze pytanie nie odnosi się do inżynierii, tylko do społeczeństwa. Dotyczy tego, kto skorzysta na większej produktywności. Czy zyski zostaną podzielone w miarę demokratycznie, czy raczej skorzystają jedynie najbogatsi? – Tego niestety nie potrafię przewidzieć – mówi dr Długosz. I nie jest wyjątkiem.
Istnieje bowiem wiele potencjalnych światów, do których może nas zaprowadzić upowszechnienie nowej technologii. To, w którą stronę pójdziemy – świata lepszego czy gorszego – zależy przede wszystkim od tego, jak wykorzystamy nowe możliwości i jak podzielimy owoce rozwoju gospodarki. Możliwa jest rzeczywistość, którą już w 1930 r. przepowiadał Keynes, czyli taka, w której pracuje się najwyżej 15 godzin tygodniowo, ale także mroczna wizja przyszłości rodem z powieści sci-fi. Co jest bardziej prawdopodobne?
Gdy amerykańska sondażownia PEW zapytała o to ekspertów, 48% uznało, że czekają nas masowe bezrobocie, wielka nierówność dochodowa oraz rozpad systemu społecznego. Przeciwnego zdania – że wykorzystamy szansę i poradzimy sobie z zagrożeniami – było 52% ankietowanych.

Strony: 1 2

Wydanie: 04/2016, 2016

Kategorie: Nowe Technologie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy