Fotografia się kończy

Fotografia się kończy

Zdjęcia zaczęły być tylko kolorowym ozdobnikiem do strony w gazecie

Jerzy Gumowski
Trzy najlepsze rzeczy, jakie zna, zaczynają się na literę „p”. To pstrykanie, paralotniarstwo i pasja. Zdjęcia robi od 1973 r., od 1989 pracuje dla „Gazety Wyborczej”. Mówi, że fotografuje wszystko – od polityki po sport, od pojedynczych felietonów po fotoreportaże. To jednak tylko praca, którą (choć była i jest wyróżniana najważniejszymi nagrodami w fotografii prasowej) Gumowski zostawia na ziemi. Ziemię woli oglądać z nieba. Głowy do góry. Może właśnie nadlatuje.

– Dlaczego podpatruje pan ziemię właśnie z nieba?
– Płynąc kiedyś motorówką po jeziorze we francuskim Annecy, zobaczyłem na niebie tzw. akwarium, czyli kilkadziesiąt kolorowych rybek na tle błękitnego nieba. To mnie zafascynowało. Zresztą myśl o lataniu pojawiła się bardzo dawno temu, gdy jako dziecko oglądałem zawody latawców. Już wtedy wiedziałem, że coś w tym jest. Nawet nie w lataniu, ile w przestrzeni i w powietrzu. Może mam klaustrofobię, bo boję się zamknięcia, ciasnych pomieszczeń. Tego, że nie będę mógł wyjść na wielkie pole i zobaczyć, jak wyglądają niebo na horyzoncie i chmury. Gdy uświadomię sobie z dzisiejszej perspektywy, co robiłem na początku latania, włosy stają mi dęba na głowie. Dzięki Bogu, żyję. Nie było oczywiste, że na pierwszym etapie latania na paralotni bierze się ze sobą aparat. To duży element ryzyka. Popełnia się straszliwe błędy, brakuje wiedzy i doświadczenia. Jest tylko chęć latania. Dopiero gdy się okazało, że wiem, co robię, zacząłem się rozglądać, co widać z paralotni.
– Jak wygląda ziemia z nieba?
– Z takiej perspektywy ziemi nigdy nie widziałem. Zobaczyłem, że drzewo jest punktem, inaczej rozkładają się światło, kolory i cienie. Nagle okazało się, że Wisła wcale nie jest taka brudna, a z góry czasami przebijają podwodne łachy. To fascynujące, bo to ten element fotografii, który zawsze powinien mobilizować do pracy. Odkrywa ciągle coś nowego, wchodzi w nowe formalne albo merytoryczne zabawy z fotografią.
– Czy to jest dziś wyzwanie pracy fotografa, że nikogo nie porusza to, co już widział, tylko to, co zostało ciekawie zinterpretowane?
– To mówienie o bardzo przykrej rzeczy. Fotografia, moim zdaniem, się kończy. Przynajmniej w takie formie, w jakiej istniała do tej pory. Obraz przestaje być mocny, bo przytłacza nas z każdej strony. W pierwszej lepszej gazecie fotografii jest kilkadziesiąt. Obraz się dewaluuje. W natłoku indywidualności giną albo zaczynają być kreowane tylko poprzez ludzi, którzy chcą je wykreować, by zrobić na tym swój interes. Dawniej z powodu małej liczby fotografii na rynku pokazanie dobrej wystawy w galerii pomagało znaleźć talent. Obecnie fotograf, który uważa siebie za artystę, talentu może nie mieć kompletnie, ale musi mieć sponsorów i ludzi chętnych, żeby go wypromować. Ci, którzy nie mają pojęcia o fotografii, ze względu na łatwość używania aparatu i bardzo proste zamówienia płynące od zleceniodawców, spełniają wszystkie warunki do tego, żeby być kreowani na dobrych.
– Co pan sądzi o fotografii cyfrowej? Czy prowadzi do bylejakości, bo ogromna karta pamięci nie sprzyja wysiłkowi, również intelektualnemu?
– Łatwość cyfry powoduje, że zmieniło się zapotrzebowanie tych, którzy te zdjęcia kupują. W moim wypadku prasy. Fotografia zaczęła być kolorowym ozdobnikiem do strony. W przypadku ważnych politycznie wydarzeń, jak w Biesłanie, fotografia musi spełniać warunki informacyjne i to jest koniec. Kiedyś spełniała warunki informacyjno-refleksyjne. Aparat cyfrowy ułatwił w sposób niesamowity komunikację z redakcją, sprzedaż zdjęć. To genialne uproszczenie fotografowania. Ale zabrał widzenie świata głębią ostrości, czasem migawki, ustawieniem ostrości.
– Fotoreporterom odbiera się możliwość bycia dziennikarzem?
– W większości prasy tak. Jadąc na temat, chcę wiedzieć o nim jak najwięcej, bo jeśli nie wiem, to się wściekam. Ale są tacy, którzy mając zrobić portret panu Iksińskiemu, idą i robią mu portret. A ja chcę wiedzieć, jaki ten pan jest. Nikogo jednak to nie interesuje, czy będzie miał dobre światło na twarzy albo grymas, który określi, jakim jest człowiekiem, bo zapotrzebowanie gazety to zdjęcie paszportowe. Jeżeli brukowce publikują coraz częściej zdjęcia robione z telefonu komórkowego, to znaczy, że otworzyły się drzwi do zniszczenia fotografii. Na rynek wchodzą chłopcy, którzy z aparatem cyfrowym śledzą panią Jakubowską w wałkach lub niestety z paralotni robią zdjęcia prezydentowej z córką na tarasie Bryzy w Juracie. Do tej pory w dziennikarstwie tego nie było. Nadejście z Europy złych wzorców powoduje, że właśnie tacy fotografowie zaczynają funkcjonować. Dla nich aparat cyfrowy jest marzeniem, nie muszą myśleć, robiąc zdjęcie. Nacisnąć i koniec. To zła fotografia, której nie lubię i z którą bawić się nie chcę.
– Kto jest dla pana ważny jako fotograf?
– Nie mam autorytetów fotograficznych. Mam zdjęcia, które są dla mnie autorytetami. Nie osoby, ale zdjęcia. Chociaż miałem dwójkę nauczycieli, którzy bardzo dużo mnie nauczyli. Irena Jarosińska, fotoreporterka, jako pierwsza w Polsce opublikowała zdjęcie traktorzysty, który śpi w traktorze i ma wystawione buty przez okno, co w tamtych czasach było rzeczą bliską rewolucji. Do końca taka została i uczyła nas tego, żebyśmy odkrywali ciągle nowe wymiary, przełamywali bariery. Drugą postacią jest jeden z najlepszych na świecie fotografów muzycznych, jazzowych przede wszystkim, Marek Karewicz. Im chcę pozostać wierny.
– Pracuje pan dla Agencji Gazeta, ale robi też zdjęcia dla siebie. Jak pan godzi te perspektywy- „żabią” dla gazety, „ptasią” dla siebie?
– Od paru lat myślę sobie, że „ptasia”, bo za każdym razem, kiedy wylatuję, odkrywam coś nowego. To moje latanie i fotografowanie z powietrza nie jest moją pracą, tylko hobby. Zdjęcia, które tam powstają, są taką samą zabawą hobbysty jak zbieranie znaczków.
– Latanie bez fotografowanie czy fotografowanie bez latania – jaki wybór byłby gorszy?
– Chciałbym teraz być człowiekiem wolnym, który o każdej porze roku, kiedy jest ładna pogoda, lata na paralotni i fotografuje to, co chce. Ale to chyba na emeryturze.
Moim marzeniem jest zrobienie przelotu nad Wisłą. Sfotografowanie jej na paralotni od źródeł do ujścia. I nie tylko. Mam zaprzyjaźnionego pilota i samolocik Piper. Przedwojenny, ale odrestaurowany. Najstarszy w Polsce górnopłatowiec pokryty płótnem. Lata pomalutku i po cichutku. Nim chciałem zrobić przelot rozpoznawczy z robieniem zdjęć, a potem wrócić na paralotni do miejsc, które z powietrza wydają się ciekawe. Od 20 do 500 metrów. Oczywiście, szukam sponsora.
– Fotografie to podręcznik historii, kronika naszych czasów. Z jakiego zdjęcia jest pan dumny?
– Najbardziej z jednego zdjęcia politycznego. Powstało w konkurencji z moimi kolegami i okazało się, że na arenie wielu obiektywów można było zrobić coś, czego nikt inny nie zrobił, czego inni nie zauważyli. To zdjęcie Wałęsy, który stoi na platformie w Stoczni Gdańskiej w pozycji Napoleona. Wyprostowany, z ręką założoną za kufajkę robotniczą. To było genialne zdjęcie na dany czas, sytuację, jaka panowała w Polsce.
– Jakie znaczenie mają konkursy i nagrody?
– Konkurs Polskiej Fotografii Prasowej upadł, myślę, że ze względu na bardzo złą renomę. I manipulacje, których się tam dopuszczano, w związku z przyznawaniem nagród. Sądzę, że to nie była wina jury, lecz organizatorów. Fotografowie przestali ufać w rzetelność wyników i nadsyłać swoje prace. Nikt nie wymyślił dobrej formuły, żeby je pociągnąć. I nikt na to nie dał pieniędzy. A wśród fotografów jest olbrzymia chęć rywalizacji. Chcemy sprawdzać się w codziennej robocie, chociażby poprzez konkursy. Część fotografów, po przyjściu rano do redakcji, najpierw sięga po świeże gazety i sprawdza, co zrobiła konkurencja. To zdrowa zasada. Też to robię, bo można jeszcze czegoś się nauczyć. Bardzo sobie ceniłem udział w konkursach Polskiej Fotografii Prasowej, tym bardziej że dostałem tam parę dobrych nagród. Są jednak ludzie, którzy w ogóle nie biorą udziału w konkursach, nie pokazują na zewnątrz swoich fotografii, nie weryfikują umiejętności poprzez porównywanie z innymi. A jednak są wielcy w fotografii.

Wydanie: 2004, 41/2004

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy