Gdy umilkną strzały, wojna toczy się dalej

Gdy umilkną strzały, wojna toczy się dalej

Wydaje się, że powrót z misji to koniec problemów. Niestety, wielu weteranów cały bagaż psychiczny przywozi ze sobą – Musisz jeździć, rozumiesz?! Musisz! – mówił zdenerwowany podoficer. Siedzący przed nim szeregowiec kręcił głową. Widać było, że mimo powrotu do bazy jeszcze nie doszedł do siebie. Kilka godzin wcześniej na minie pułapce zginął jego kolega, a pięciu innych zostało rannych. I on, i ja byliśmy w tym samym konwoju. I obaj mieliśmy szczęście – to nie nasze rosomaki wjechały na minę. Jednak radość z ocalonego życia szybko ustąpiła innemu uczuciu – lękowi przed kolejnym wyjazdem w nieznane. – K… jak przestaniemy jeździć, to wlezą nam na mury, rozumiesz?! – grzmiał podoficer. W oddali – jak często we wrześniu 2009 r. – odezwało się polskie działko Zu-23, dodając sytuacji dramatyzmu. Ów żołnierz potrzebował kilku dni, by dojść do siebie. Po czym wrócił do plutonu. Dużo później – już w Polsce – dowiedziałem się, że chłopak doświadczył ASD (ang. acute stress disorder) – ostrej reakcji na stres, częstej u wojskowych wyczerpanych walką. Zwykle przechodzi ona po kilku, kilkunastu dniach odpoczynku, ale czasem przeradza się w zespół stresu pourazowego – PTSD (ang. post-traumatic stress disorder) – największego wroga weteranów wracających z wojen. Strach – Boję się przed każdym wyjazdem – zwierzał mi się jesienią 2010 r. jeden z „ganerów” (strzelców karabinów zamontowanych na dachach wozów). – Potem nie jest źle, wiesz, adrenalina, napięcie. Ale po powrocie często dopadają mnie dreszcze. – Jeden z moich kumpli stracił nogę, drugi wrócił do Polski częściowo sparaliżowany. Są chwile, kiedy nie mogę przestać o tym myśleć. Robię swoje, ale w duchu proszę Boga o jedno: jak już mają mnie odj… to na amen. Przeraża mnie myśl o kalectwie – mówił inny żołnierz. „Strach odczuwa każdy, ale najgorzej mają ci, którzy myślą o tym przez cały czas”, napisał mi kiedyś jeden z „misjonarzy”. „Na początku siedzą w pobliżu kamizelki i hełmu, później spędzają większość czasu w pobliżu schronu albo w betonowych budynkach. A jeśli któraś rakieta spadnie na bazę i kogoś uszkodzi, to już w ogóle ze schronu nie wychodzą. Pół biedy, jak napiszą kwit i się zrotują, ale gorzej, gdy planują przetrwać do końca misji w schronie”. – To dlatego przygotowania do misji trwają niemal rok – przekonywał mnie swego czasu jeden z oficerów. – Chodzi o wyrobienie nawyku działania bez względu na okoliczności. Jednych udaje się „odczulić”, drugich nie do końca. Było to tyleż prawdziwe, co pobożnożyczeniowe postawienie sprawy. Bo przecież w warunkach poligonowych, gdzie trzeba zachować wszystkie możliwe zasady bezpieczeństwa, nie da się w wystarczający sposób przygotować żołnierzy. Znieczulica Ostateczna weryfikacja następuje „na teatrze”, jak w wojskowej nomenklaturze nazywa się region, w którym prowadzone są operacje wojenne. I nigdy nie pozostaje bez wpływu na psychikę żołnierzy. – Pamiętam, że na pierwszej misji w Iraku widok spalonego ciała zamachowca samobójcy czy innych zwłok, których notabene było wiele w przydrożnych rowach, budził we mnie wstręt, obrzydzenie, a w nocy powodował koszmary i pobudki – wspominał wielokrotny „misjonarz”. – Teraz spoglądam na to jak na coś całkiem normalnego, codziennego, nie odczuwam negatywnych wrażeń. Po prostu stało się i już. Smutne to, ale prawdziwe. To wojna powoduje w nas takie, a nie inne zachowania. To przez nią powoli stajemy się cyborgami, mającymi zadanie do wykonania i skupiającymi się tylko na nim. To za jej sprawą cała otoczka, ze wszystkimi negatywnymi dla zwykłego człowieka aspektami, gdzieś się wytraca. – Oczywiście w domowym zaciszu, wśród naszych ukochanych, jesteśmy jak najbardziej normalnymi ludźmi – zapewniał ów wojskowy. – Ale odczuwa się, że nie jesteśmy już tacy jak dawniej, kiedy widząc w telewizji ciała ludzi np. po trzęsieniu ziemi, odwracaliśmy głowy i zastanawialiśmy się, dlaczego to się stało. Cóż, znieczulica jest rodzajem zawodowej choroby. Smutne, ale pół biedy, gdy kończy się tylko na tym. Zaprzeczenie „Dlaczego on mnie bije!?”. Tak zatytułowany był mejl, który otrzymałem na początku 2010 r. od żony żołnierza jednej z afgańskich zmian. Nie opublikowałem go wówczas na swoim blogu, choć z taką intencją został do mnie wysłany – miał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 26/2015

Kategorie: Kraj