Głupcy za kółkiem!

Bardzo mocno zirytowało mnie relacjonowanie przez media głośnego wypadku dwóch dziennikarzy, którzy roztrzaskali się o słup wiaduktu na ulicy Puławskiej w Warszawie. Jeden zginął na miejscu, drugi walczy o życie. To oczywiście tragedia, dla nich samych, dla jednego największa, ale i dla rodzin. Oby przynajmniej ten jeden wyszedł z wypadku z życiem. Ale na tym kończy się, moje przynajmniej, współczucie i zaczyna się moje oburzenie na tę parę i nie mniej na sposób przedstawiania wypadku przez media. Przez „kolegów dziennikarzy”, na przykład przez TVN 24 wieczorem w czwartek. Była to relacja o nieszczęśnikach, a nie o piratach drogowych. Znalazłem tylko jedną stosowną do tego, co się stało, reakcję, komentarz Łukasza Warzechy w Salonie 24 o Himalajach hipokryzji. Tym wpisem dołączam się do jego opinii.
Tymczasem ci ludzie w mieście o wielkim natężeniu ruchu ulicznego rozpędzili samochód do szybkości, jak mówią świadkowie, bliskiej 200 km na godzinę i na odcinku o wyraźnym ograniczeniu prędkości do 50 km stracili nad nim kontrolę. Popełnili więc przestępstwo, czyn o skrajnej nieodpowiedzialności, postępek podyktowany przez mieszaninę głupoty, pychy (bo jesteśmy super) i poczucia bezkarności (bo jesteśmy znani). Nie rozróżniam, który z nich kierował, bo to ma znaczenie drugorzędne. Decyzję podjęli wspólnie, a przynajmniej przy braku protestu tego, który siedział obok, bo trudno sobie wyobrazić inną sytuację. W tej tragedii jest łut szczęścia, bo samochód mógł walnąć w inny samochód i wtedy zginęliby na dodatek ludzie całkowicie niewinni stworzenia sytuacji, która przyniosła im śmierć. Więc wydawało się, że po takim przejawie wręcz morderczej głupoty na pierwszy plan w przekazie medialnym wysunie się zwrócenie uwagi na ten aspekt wydarzenia. Że fakt, iż za kierownicą siedział dziennikarz tak znany publicznie, że pokazywano go na billboardach, będzie dodatkowym argumentem do pokazania i napiętnowania szaleńców siadających za kierownicą. Przecież ich u nas nie brakuje. To szaleństwo powinno być wydobyte na pierwszy plan, a nieszczęście w tle. Szczególnie dlatego, że jeden z nich przynajmniej to osoba znana publicznie, wobec której obowiązują podwyższone standardy.
Zamiast tego mieliśmy pokaz dziennikarskiego przysznurowania sobie ust, bo sprawcami okazali się dziennikarze, zadziałała korporacyjna solidarność, może nawet kumplostwo. Łagodzono więc, jak to tylko możliwe, wymowę tego, co się stało. Okazało się, że dziennikarze \”testowali samochód na ulicach Warszawy\”. Testowali, no to znaczy wykonywali coś, co powinno być wykonane, jakiś obowiązek, w którym już zawarte jest pewne usprawiedliwienie, a znów w testowaniu, z samej nazwy, doprowadzanie testowanego przedmiotu do ekstremum. Nie! Oni niczego nie testowali, oni szaleli. Nie widząc jadących obok siebie samochodów niewinnych ludzi, uznali, że są królami jezdni, jej władcami absolutnymi, że wolno im wszystko. Owszem, słyszeliśmy bąknięcia, że według świadków samochód jechał z prędkością 200 km, choć powinien w granicach 50, ale to były bąknięcia utopione w opowieściach, jakie tam jest wybrzuszenie jezdni, że to nie pierwszy wypadek z tego powodu, więc jakby okoliczność łagodząca dla tych 200 km na godzinę, a potem długie relacje o stanie zdrowia, prawie jakby dziennikarz był głową państwa. O tym, jacy to doświadczeni kierowcy, jak to lubili szybką jazdę i wiedzieli wszystko o samochodach i tak dalej, a na koniec prawie minuta ciszy w TVN 24. Jeszcze trochę i byłaby gloria dla największego w ostatnich czasach, także dlatego, że tragicznego, pokazu drogowego piractwa.
Ciekawy jestem, czy gdyby to ferrari prowadzili dziani faceci, spoza dziennikarskiego towarzystwa i publicznie nieznani, to także gadano by, że testowali samochód na ulicach Warszawy, i skrzętnie unikano by powiedzenia właściwych słów oceniających to, co oni spowodowali? Życzę temu dziennikarzowi, który walczy o życie, żeby wygrał walkę. Ale uważam, że jeśli ją wygra, to jego miejsce jest przed prokuratorem i przed sędzią. I fakt, że jest osobą publiczną, powinien być przed tym sędziowskim obliczem okolicznością obciążającą. I nieważne jest, kto samochód prowadził, za to ważne jest, by dziennikarze i media mieli oko na to, aby z faktu, że jeden z nich nie żyje, nie zrobiono z niego kierowcy tylko po to, by drugi mógł znowu usiąść z kółkiem i testować kolejne ferrari, jeśli – czego mu życzę – los okaże się dla niego łaskawy.

29 lutego 2008 r.

LICZNIK PREZYDENCKI: Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 875 dni

Wydanie: 10/2008, 2008

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy