Materiały UOP pokazują, że była inwigilacja opozycji, ale i ówczesne partie były zbyt blisko afer gospodarczych Jeszcze kilkanaście dni temu media informowały, że musi minąć jeszcze kilka miesięcy, zanim wszystkie materiały z tzw. szafy Lesiaka zostaną odtajnione. Tymczasem od kilku dni Polska Agencja Prasowa publikuje kolejne dokumenty, ujawniane są też przesłuchania z prokuratury, która prowadziła w tej sprawie śledztwo. Cóż takiego się stało, że szafa, wydawałoby się, zamknięta na cztery spusty, nagle została otworzona? Czy wszystkie jej dokumenty ujrzały światło dzienne? Czegóż możemy z ujawnionych materiałów się dowiedzieć? Jaką Polskę i jakich polityków pokazują? Kto na tym wszystkim straci, a kto zyska? Kogo rozerwą granaty z szafy Lesiaka? Rozerwą tego, w kogo trafią. Dokumenty z szafy są jak dokumenty z IPN: uderzają w tych, przeciwko którym były zbierane, uderzają w zbierających, obnażają intencje tych, którzy dziś nimi grają. No i są jakimś obrazem swoich czasów… Granatem w Rokitę Politycy PiS zrobili słusznie, ujawniając dokumenty. Szkoda tylko, że ujawniają je selektywnie, no i mocno ocenzurowane. To już zostało im wypomniane, bo m.in. bardzo zaczerniane są informacje dotyczące dziwnych kontaktów ze światem biznesu ministrów PC – Macieja Zalewskiego i Adama Glapińskiego. Za to mocno wybijane są te informacje, które uderzają w obecnych wrogów braci Kaczyńskich – w Mieczysława Wachowskiego (to nie dziwi) i w Jana Rokitę. Kaczyńscy zbudowali bowiem taką konstrukcję: zespół Lesiaka nie działał w próżni, otrzymywał on polecenia od przełożonych. Czyli od szefa MSW, Andrzeja Milczanowskiego. Ale była również grupa polityków, którzy o działaniach zespołu wiedzieli. I do nich zaliczał się Jan Rokita, wówczas szef Urzędu Rady Ministrów, postać numer 2 w rządzie Hanny Suchockiej. Dlatego też bracia Kaczyńscy mówią jednym głosem. „W sprawie inwigilacji prawicy Jan Rokita popełnił bardzo ciężkie przestępstwo przeciwko demokracji. Poza mordami to jest najcięższe przestępstwo, jakie można popełnić”, mówił premier. Na czym to przestępstwo polegało? Otóż na tym, że – zdaniem Kaczyńskiego – Rokita jako szef URM „musiał wiedzieć”. W związku z tym powinien ponieść odpowiedzialność polityczną i zakończyć karierę. Czy ten atak ma szanse powodzenia? I sam Rokita, i ówczesny szef MSW, Andrzej Milczanowski, zaprzeczają, by był on wtajemniczony w kuchnię działań UOP. „Żadnych dokumentów dotyczących działań, które teraz nazywa się ťinwigilacją partii politycznychŤ do pani premier nie wysyłałem”, mówi Milczanowski. Rokita ma jeszcze jeden argument na swoją obronę. Otóż rok temu, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jarosław Kaczyński mówił wyraźnie, że przestudiował wszystkie akta „sprawy Lesiaka” i nie ma w nich nic, co pozwoliłoby postawić zarzuty komukolwiek z PO. Dziś mówi zupełnie co innego. Cóż się stało w tym czasie? Gazeta „Dziennik” ujawniła fragmenty zeznań w prokuraturze Jerzego Koniecznego, ówczesnego szefa UOP. Konieczny, przesłuchiwany w roku 1998 mówił m.in., że to na polecenie Milczanowskiego Lesiak przygotowywał dokument z propozycją działań wobec Adama Glapińskiego. Przyznał też, że zespół Lesiaka korzystał z agentury i z podsłuchów. „Znając moje troski, często przynosił mi informacje dotyczące nastrojów politycznych – zeznawał. – Ja sam często otrzymywałem takie zapotrzebowanie od przełożonych, to jest od ministra Andrzeja Milczanowskiego, premier Hanny Suchockiej czy szefa jej gabinetu, Jana Marii Rokity, wreszcie osobiście od prezydenta”. Rzecz w tym, że Kaczyński znał te zeznania. Mówił o nich w roku 1999, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. I jeszcze jedna uwaga – „Dziennik”, przytaczając je pod znamiennym tytułem „Konieczny sypie”, dziwną koleją rzeczy „opuścił” te ich fragmenty, w których Konieczny zaprzecza, by Rokita „zamawiał” jakiekolwiek materiały dotyczące PC. Po cóż więc Kaczyńscy atakują Rokitę, skoro nie mają przeciwko niemu żadnych nowych materiałów? Dlaczego wcześniej mówili, że nic go ze sprawą nie łączy, a teraz uczynili z niego głównego winnego? Odpowiedź jest niestety, banalnie prosta. Kaczyńscy po prostu tym grają. I rzucili szafę Lesiaka na rynek, by powstrzymać straty, które powstały po ujawnieniu taśm Beger. Interes polityczny jest tu oczywisty – byli inwigilowani, rozsiewano na ich temat plotki, praktycznie zostali zniszczeni – więc, przedstawiając sprawę, budzą współczucie. A że zaatakowali Rokitę? Dziś ich głównym wrogiem
Tagi:
Robert Walenciak









