Grzech pierworodny Ameryki

Grzech pierworodny Ameryki

United States. Picking cotton. Engraving 1878. fot. East News

Biali Amerykanie zbyt gładko przeszli do porządku dziennego nad niewolnictwem i rasizmem Mija 400 lat od pierwszego transportu czarnoskórych niewolników do brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej. Rocznica ta oraz sposób, w jaki dyskutuje się o niej dzisiaj, więcej mówią o współczesnej sytuacji Stanów Zjednoczonych niż o historii tego państwa i jego społeczeństwa. Wszystko zaczęło się w 1619 r. To wówczas do brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej zaczęły przybijać pierwsze statki z niewolnikami, rozpoczynając w ten sposób proceder, który miał trwać ponad dwa stulecia. „Był to zaiste ze wszech miar dziwny statek – statek przerażający, statek tajemnica. Czy był to statek handlowy, kaperski, wojenny – nikt tego nie wiedział. Z jego nadburcia ziewała czarna paszcza armaty. Powiewała nad nim bandera holenderska, lecz jego załoga składała się z różnych nacji. Zmierzał do angielskiej osady Jamestown, w kolonii zwanej Wirginią. Zawinął do portu i po dokonaniu transakcji szybko odpłynął. Zapewne żaden statek w dziejach nowożytnych nie przewoził bardziej złowieszczego ładunku. Na jego pokładzie było 20 niewolników”, opisywał przybycie pierwszego transportu J. Saunders Redding, czarnoskóry pisarz z połowy XX w. Niewolnictwo w Ameryce Północnej wzięło się z potrzeby chwili, a dopiero później przerodziło w ideologiczny i ekonomiczny fundament przyszłego niepodległego państwa. Początki europejskiego osadnictwa w żaden bowiem sposób nie przypominały raju, który miał czekać na śmiałków po drugiej stronie Atlantyku. Jak wskazują historycy, przeżycie pierwszej zimy graniczyło z cudem, a ci koloniści, którym udało się oszukać śmierć, w większości byli skazani na wegetację. Jeden z nich skarżył się w liście do lokalnych władz, że „żywność była spleśniała, zgniła, pełna pajęczyn i robaków, budziła odrazę ludzi i nie nadawała się dla zwierząt, co zmusiło wielu do ucieczki i szukania pomocy u dzikich wrogów”. Nic dziwnego, skoro znaczna część osadników była rzemieślnikami lub przedstawicielami arystokracji, w związku z czym nie przywykli do ciężkiej pracy na roli – jedynej, która wówczas się liczyła. Pomysł sprowadzenia niewolników pojawił się zatem równie szybko, jak naturalnie. Tym bardziej że koloniści rekrutowali się spośród osób bardzo religijnych, dla których słowo boże nie tylko stanowiło przepustkę do życia wiecznego, ale też wyznaczało ramy postępowania w życiu doczesnym. A przecież w cytowanej przez angielskich pionierów na wyrywki Biblii Króla Jakuba niewolnictwo nie było niczym nagannym. „Afrykę od dawna traktowano jako źródło niewolniczej siły roboczej, byłoby więc dziwne, gdyby owych 20 czarnoskórych, których wbrew ich woli sprowadzono do Jamestown i sprzedano jak przedmioty osadnikom, uważano za coś innego niż za niewolników”, pisał w „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych” historyk i działacz społeczny Howard Zinn. Niewiele więcej przestrzeni niż w trumnie W handlu niewolnikami początkowo prym wiedli Holendrzy. Jednak już od połowy XVIII w. dało się zauważyć w tym procederze rosnący udział Brytyjczyków, który wkrótce przerodził się w morską dominację. W 1795 r. jedynie w porcie w Liverpoolu cumowało ponad sto statków zajmujących się przewozem niewolników, które obsługiwały połowę europejskiego handlu ludźmi. Jak szacują historycy, do początków XIX w. do angielskich kolonii przywieziono nawet 15 mln czarnoskórych – jedną trzecią wszystkich schwytanych wówczas niewolników. Zinn tak opisuje ich gehennę od afrykańskich wybrzeży, przez Atlantyk, do Ameryki Północnej: „Ludzie skuci na szyi łańcuchem, pod ciosami batogów i z wymierzoną w nich bronią palną wędrowali na wybrzeże drogą liczącą czasem nawet tysiąc mil. Były to nierzadko marsze śmierci, podczas których dwóch na pięciu jeńców ginęło. Na wybrzeżu zamykano ich w klatkach, a następnie wybierano i sprzedawano”. Kiedy transakcja doszła do skutku, ładowano ich niczym towar na statki, gdzie na jedną osobę „przypadało niewiele więcej przestrzeni niż w trumnie. Spędzali podróż w ciemnościach, skuci ze sobą łańcuchami, dławiąc się smrodem własnych odchodów i szlamu pokrywającego dno statku”. W takich warunkach podróży nie przeżywał nawet co trzeci niewolnik. Niewiele lepszy był los tych, którzy zdołali dopłynąć do Ameryki. W koloniach obowiązywały rygorystyczne kodeksy, zawierające szczegółową listę kar dla krnąbrnych niewolników. W jednym z nich, stosowanym w Wirginii, można było przeczytać m.in.: „Jeśli niewolnik nie powróci niezwłocznie, każdy może go zabić przy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 43/2019

Kategorie: Historia