Humaniści żyją krócej
Naukowcy sporządzili sensacyjną listę zawodów, które najbardziej skracają życie Jakie zawody zapewniają długowieczność, a które grożą przedwczesną śmiercią? Na ile aktualne są ustalenia demografów Unii Europejskiej z 1998 r. o tym, że „przedwczesny zgon związany jest z niskim poziomem wykształcenia, skromnymi zarobkami i mało znaczącą pozycją w życiu zawodowym”? Naukowcy starają się znaleźć odpowiedź na te pytania. W Polsce ciągle za najniebezpieczniejsze uznawane są zawody górnika, strażaka i lotnika. Boimy się tragicznych wypadków, przedwczesnej śmierci czy kalectwa. Tymczasem z badań przeprowadzonych jednocześnie w kilku miejscach na świecie wynika, że to żyjący w cieplarnianych warunkach humaniści dwa razy częściej umierają na raka niż inżynierowie i adepci nauk ścisłych. Ryzyko przedwczesnej śmierci wśród absolwentów kierunków humanistycznych jest o 42% większe niż wśród lekarzy i o 30% niż wśród prawników. Dlaczego tak się dzieje? – Lekceważymy wysiłek wkładany w zawód uważany powszechnie za niegroźny – tłumaczy psycholog pracy, Andrzej Tucholski. – Na przykład taki nauczyciel akademicki. Od zawsze mówi się, że nie ma za wiele pracy na uczelni, zaledwie kilka wykładów dziennie. Tylko że teraz tych godzin dostaje mu się znacznie więcej, a żeby utrzymać siebie i rodzinę, bierze jeszcze fuchy na prywatnych uczelniach i w różnych firmach. – Trzy wykłady dziennie? Te czasy już dawno minęły. Pracuję od 7 rano do 8 wieczorem. Z małymi przerwami, na przykład żeby odebrać córkę z przedszkola – przyznaje Andrzej Gwiżdż, wykładowca z Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. – Ta praca jest stresująca, bo trudno ją ocenić. Jednego dnia zbierasz pochwały, drugiego baty. Prowadzę zajęcia ze studentami. Z jedną grupą mam fantastyczny kontakt, z drugą zupełnie nie mogę dojść do ładu. A do zajęć w obu grupach przykładam się jednakowo. Ale sam nigdy nie mam dość, jestem optymistą. Choć to rzadkość w moim zawodzie, bo to środowisko ma za dużą skłonność do narzekań, a za małą do refleksji. – A dziennikarze? – kontynuuje Andrzej Tucholski. – To już zupełnie szaleni ludzie. Pędzą, jedzą w biegu i ten ciągły stres. A potem dostaje jeden z drugim zawału serca i dziwi się dlaczego. Zdaniem naukowców z instytutów medycyny pracy, gwałtownie zmieniają się zagrożenia, z jakimi możemy zetknąć się w pracy. O ile wszyscy wiedzą o szkodliwości hałasu, trujących gazów czy żrących płynów (choć uczciwie stawiając sprawę, inspektorów pracy jest tylu, że gdyby mieli skontrolować na raz wszystkie stanowiska, mogliby to robić raz na 20 lat), o tyle bagatelizowanym czynnikiem wywołującym choroby zawodowe jest stres. – Każdy choruje, tak jak potrafi jego organizm. Jeden będzie cierpiał na chorobę niedokrwienną serca, drugi na nadciśnienie czy chorobę wrzodową – mówi prof. Teresa Makowiec-Dąbrowska z Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. – Stres obniża też odporność organizmu, stąd choroby zakaźne, nawet nowotwory. Kiedyś badaliśmy wpływ warunków pracy na przebieg ciąży. Przedwczesne porody i niska waga urodzeniowa noworodków częściej pojawiały się tam, gdzie poziom zawodowego stresu był większy. I coś jest na rzeczy, bo w UE stres związany z pracą (work-related stress), pod względem częstotliwości występowania, jest drugim – po bólach pleców – problemem zdrowotnym związanym z pracą. Odczuwa go 28% pracowników. Zlekceważony może prowadzić do depresji, przemęczenia i chorób serca. Wywołują go wygórowane wymagania, znęcanie się i przemoc w pracy, ale też hałas czy temperatura. Stanowi przyczynę ponad jednej czwartej dwutygodniowych i dłuższych nieobecności w pracy, co kosztuje państwa członkowskie przynajmniej 20 mld euro rocznie. Inteligent bez głosu Z danych łódzkiego IMP wynika, że z każdym rokiem przybywa około 3,5 tys. osób niezdolnych do pracy z powodu choroby narządu głosu. Jeszcze w 1970 r. stanowiły one ledwie 0,12% chorób zawodowych, teraz – ok. 30%. W 90% ich ofiarami są nauczyciele. Dolegliwości narządu głosu, takie jak chrypka czy zaniki głosu, występują praktycznie u wszystkich polskich nauczycieli i uczniów kolegiów nauczycielskich. A specjalistyczne badania pokazują, że aż u 40% z nich występują choroby wynikające z zawodowego nadużywania głosu (np. dysfonie, niedomykanie się mięśni krtani, tzw. guzki śpiewacze). To dwa razy więcej niż w Europie Zachodniej i USA. Z powodu zmian chorobowych praktycznie









