Irak – dwa lata po inwazji

Irak – dwa lata po inwazji

Nad Eufratem i Tygrysem wciąż leje się krew. Końca kryzysu na razie nie widać Kiedy Stany Zjednoczone przygotowywały inwazję na Irak, sekretarz Ligi Arabskiej, Amr Mussa, ostrzegł, że otworzy ona bramy piekieł. Dwa lata po upadku Bagdadu piekielne wrota może nie otworzyły się na oścież, lecz z pewnością zostały uchylone. Prezydent Bush głosił, że należy zbrojnie usunąć reżim Saddama Husajna, ponieważ dyktator z Bagdadu gromadzi broń masowego rażenia i utrzymuje konszachty z Al Kaidą. Po dwóch latach można z całą pewnością powiedzieć, że domniemane magazyny broni biologicznej i chemicznej nie istniały. Nie znaleziono też dowodów, że Saddam wspierał islamskich terrorystów. – Do dziś zdumiewa mnie, że Amerykanie nie wykorzystali wiedzy własnych specjalistów, znakomicie orientujących się w sytuacji w Iraku – mówi prof. Janusz Danecki, arabista z Uniwersytetu Warszawskiego. – Błędem było, że zadecydowały wyłącznie racje polityków, ignorujących doniesienia o rzeczywistej skali i charakterze irackiego arsenału. – Nadal nie znajduję uzasadnienia dla rozpętania tej wojny – dodaje prof. Marek Dziekan, arabista z Uniwersytetu Łódzkiego. – Bo owszem, są pewne pozytywy, takie jak obalenie i ujęcie Saddama Husajna. Ale czy należało to robić w taki sposób, niszcząc przy okazji i tak już zrujnowany kraj? Przecież Irak nie był wrogiem na miarę USA. Jeśli chodziło wyłącznie o pozbycie się dyktatora, dlaczego Amerykanie nie użyli w tym celu własnego wywiadu i sił specjalnych? Widać, kierowały nimi inne motywy, a rozprawa z Saddamem była tylko pretekstem… Zresztą pretekstem nieakceptowanym przez większość Irakijczyków – twierdzi prof. Dziekan. Jego zdaniem, Arabowie nie potrzebowali Busha, by się pozbyć dyktatora. Historia Iraku dowiodła, że mieszkańcy tego kraju sami potrafili radzić sobie z własnymi problemami. – Gdyby uznali, że mają dość rządów baasistów (Baas – partia Saddama – red.), zapewne poradziliby sobie ze zmianą status quo – przekonuje profesor. – Działając w myśl zasady: tyran, owszem, ale n a s z tyran, n a s z problem. Tymczasem reżim obaliły obce wojska, co dla dumnych Arabów było niemal jak policzek. Wygrana wojna, przegrany pokój Policzek wymierzony zdecydowanym smagnięciem. Jak można było przypuszczać, rozpoczęta 18 marca 2003 r. wojna trwała krótko. Przestarzała armia Saddama Husajna nie miała szans w konfrontacji z najpotężniejszą machiną wojenną świata. A jednak nie obyło się bez niespodzianek. „Zwykłe”, pochodzące z poboru jednostki armii irackiej, stawiły twardy opór. Także oddziały nieregularne fedainów Saddama skutecznie nękały linie komunikacyjne wojsk koalicji. Był moment, że wysocy rangą oficerowie w Waszyngtonie pytali: „Kto wie, jak to wszystko się skończy?”. Dziś wiadomo, że gdyby Bagdad bronił się o tydzień dłużej, Amerykanie mieliby poważne kłopoty, gdyż do czołowych jednostek uderzeniowych nie docierały paliwo ani amunicja. Ale doborowe dywizje Gwardii Republikańskiej pod nieustannym gradem bomb szybko poszły w rozsypkę. Także ludność Bagdadu nie chciała umierać za dyktatora. Reżim rozpadł się jak domek z kart. Prezydent Bush, wylądowawszy 1 maja 2003 r. w ubiorze wojskowym na lotniskowcu, z pompą ogłosił zwycięstwo. Mylił się jednak ten, kto sądził, że proklamowany koniec wojny oznacza rzeczywisty kres walk. Prawdziwe trudności miały bowiem dopiero się zacząć. Najpierw doszło w Iraku do łupiestwa i rabunków na niewyobrażalną skalę. Pozbawieni dyktatorskiego gorsetu Irakijczycy splądrowali urzędy publiczne, banki, muzea, biblioteki i domy prywatne. Sekretarz obrony USA, Donald Rumsfeld, odmówił wysłania w celu przywrócenia porządku będących w gotowości 20 tys. amerykańskich żandarmów. Amerykanie otoczyli strażą gmach zaledwie jednego bagdadzkiego ministerstwa – ds. ropy naftowej. Dało to wiele do myślenia nie tylko Irakijczykom. Niesmak był tym większy, że liderzy z Waszyngtonu nie przygotowali inwazji politycznie. – Nie uzyskali w miarę powszechnej, międzynarodowej akceptacji dla swoich działań – takiej jak w przypadku pierwszej wojny z Saddamem, o Kuwejt – precyzuje prof. Danecki. – Nie zjednali sobie Europy, co do dziś odbija się czkawką w transatlantyckich stosunkach. A to nie uchodziło i nie uchodzi uwagi antyamerykańskiej opozycji w Iraku… A ta, za sprawą kolejnych amerykańskich błędów, rosła w siłę niemalże w oczach. – Amerykanie zachowywali się jak słoń w składzie porcelany – opisuje obrazowo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2005, 2005

Kategorie: Świat