Ja nie mogę kłamać

Ja nie mogę kłamać

Gdyby z dzisiejszej muzyki, nawet poważnej, zabrać jazz, nie byłoby muzyki, słuchalibyśmy wyłącznie „Podmoskiewskich wieczorów”. Michał Urbaniak – Ma pan własną definicję jazzu? – Jazz to stan emocji, który kojarzy się z błękitem. Tak to pięknie nazwał Miles Davis na swojej płycie „Kind Of Blue” i ja się pod tym w pełni podpisuję. Ten stan emocjonalny, ów rodzaj błękitu, można porównać do religii, do zakochania, do seksu, do czego pan chce, ale zawsze to będzie coś nieuchwytnego. Warto przy okazji powiedzieć, że ten historyczny album, mimo tzw. kryzysu jazzu, regularnie od 1959 r. sprzedaje się w ilości 200 tys. egzemplarzy rocznie. Jest to niewątpliwie fenomen, bo muzyka jazzowa stanowi jednak margines biznesu płytowego. A jednak są ludzie, których to interesuje. – Ale kryzys jazzu, o którym pan wspomniał, nie jest chyba aż tak głęboki, jak mogłoby się wydawać, bo przecież z jazzu czerpią dziś chyba wszystkie gatunki. – Ma pan rację. Gdyby z dzisiejszej muzyki, nawet poważnej, zabrać jazz, nie byłoby muzyki, słuchalibyśmy wyłącznie „Podmoskiewskich wieczorów”. Jazz jest wszędzie. Ale ma to swoją ciemną stronę – wielu ludzi jazzem nazywa wszystko, co brzmi jak jazz i czego nie potrafią inaczej sklasyfikować. Jeśli pięciu strażaków dostanie trąbkę, saksofon tenorowy, fortepian, kontrabas oraz perkusję i, nie mając o niczym pojęcia, zacznie grać, to dla większości ludzi w Europie będzie to również jazz. Dotyczy to także animatorów życia jazzowego. To jest tragiczna sytuacja – w Europie, a zwłaszcza w Polsce, za organizację imprez jazzowych biorą się ludzie, którzy nie mają o jazzie zielonego pojęcia, a pisma ze słowem „jazz” w tytule robią dziennikarze, którzy powinni pisać raczej poradniki dla gosposi. Jazz trzeba czuć, nie można się go nauczyć, tak jak w szkole nie można nauczyć się seksu. W Stanach Zjednoczonych jest lepiej, choć tam też jest mnóstwo niekompetencji, ale tam jazz jest traktowany inaczej, bo nawet język angielski swinguje. – W Polsce nie czuje się jazzu? – Bardzo się czuje. Młodzieżowy hip-hop, który zrobił furorę w ostatniej dekadzie, to również jazz. Przed laty często miałem problem ze zorganizowaniem zespołu, głównie w Europie, dziś jest zupełnie inaczej – młodzi jazzmani i hiphopowcy lepiej czują muzykę niż niejeden stary wyjadacz. Jeśli mówię o kryzysie jazzu, mam na myśli np. kiepską sytuację najmłodszego pokolenia muzyków, którzy w dzisiejszych warunkach mają przed sobą wiele pracy, żeby zrobić prawdziwie wielką karierę. Owszem, grają w klubach, nagrywają jakieś płyty, kilka lat temu sporo zamieszania robiło środowisko yassowe z Wybrzeża, ale to wszystko jest właściwie działalnością niszową. Polski jazz pojawia się na dużych festiwalach coraz rzadziej albo wcale. Myślę, że jakaś wartość ginie. Są na szczęście wyjątki. – A nie jest tak, że kurczy się publiczność? Że komercja wypiera wszystko? – Myślę, że nie. Jazz zawsze był w pewnym sensie elitarny, a elita słuchaczy tego gatunku na moje oko się nie zmniejsza, wprost przeciwnie. Problemem jest, jak już powiedziałem wcześniej, rynek płytowy – wielkie wytwórnie traktują jazz po macoszemu, małe zaś mają problemy z przebiciem się. Ale mam wrażenie, że nadchodzi okres totalnych zmian na wszystkich płaszczyznach i że jazz, jako muzyka o nieograniczonych możliwościach, tylko na tym skorzysta. Ktoś powiedział, że muzyka zatacza koło, a moim zdaniem, jest to spirala – za każdym okrążeniem jest trochę inaczej. – Kiedy pan zaczynał, miał pan łatwiej? – Niekoniecznie. Bardzo długo grałem za darmo lub tanio, choć rzeczywiście za komuny było jazzmanom dużo łatwiej. Było środowisko, były płyty, koncerty, ambitna publiczność. Ale wtedy graliśmy przeciwko czemuś, jazz był zbuntowany, zawieszony w kontekście, bo przynosił smak wolności. Zawsze, wówczas i dziś, kierowałem się zasadą: rób, co kochasz, a pieniądze będą. Mógłbym to dziś powiedzieć młodym ludziom kochającym jazz, choć wiem, że oni często są zmuszeni tę zasadę odwracać. – Jeśli dziś na świecie ktoś pyta o polski jazz, zawsze słyszy: Urbaniak, Stańko i Makowicz. Trzy nazwiska to mało czy dużo? – Nie chcę tego oceniać. Mogę mówić tylko za siebie. Moja droga do światowej kariery wcale nie była łatwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 50/2005

Kategorie: Kultura