Kryzys walutowy być nie musi, ale z biegiem miesięcy rośnie prawdopodobieństwo jego wystąpienia Z tego, że przyszłość jest nieprzewidywalna, nie wynika, że nie należy w ogóle myśleć o tym, co może nastąpić. Ważne, jak to się robi. Szansę na zachowanie powagi mają nie generalne rozważania o przyszłości i nie prowadzone, według wyimaginowanych praw historii, ale takie, które biorą pod uwagę rozmaite okoliczności konkretne oraz związki między faktami zbadane przez naukę i sprawdzone przez racjonalne analizy. Towarzyszy takiemu myśleniu popopperowska inżynieria cząstkowa, oznaczająca ulepszanie, a przede wszystkim zapobieganie psuciu się poszczególnych fragmentów naszego społecznego świata. Przeciwieństwem tego są wszelkie całościowe utopie, kompletne i zamknięte projekty, które opracowane w gabinecie nakazuje się później wcielić w życie. Te doświadczenia i wynikające z nich zastrzeżenia pozwalają dostrzec kryzys, który może nas dotknąć. Właśnie może, a nie musi, ponieważ przyszłość nie jest zdeterminowana, a jeśli nawet jest, to zasady owej determinacji nie są nam znane. Jednak wiele oznak z dziedziny gospodarki wskazuje, że jesteśmy właśnie na drodze kryzysu i kryzys u nas staje się coraz bardziej realny. O jego źródłach teraz głośno się mówi, a w każdym razie nikt poważny nie kwestionuje ich istnienia. Najważniejsza przyczyna to deficyt na rachunku obrotów bieżących: coraz więcej importujemy, a mniej (według danych podsumowujących miniony rok), relatywnie, a także w liczbach bezwzględnych eksportujemy. Deficyt ten już jest większy niż 8%, czyli ponad dwukrotnie przekroczył hipotetyczną granicę bezpieczeństwa. Pozostałe wskaźniki też są alarmujące: wzrastające bezrobocie, osłabienie tempa wzrostu, bardzo niska rentowność przedsiębiorstw, ich zadłużanie się za granicą. Pozornie niewielki deficyt budżetu faktycznie jest znacznie większy, bo ukryto go przy pomocy trików w rozmaitych pozabudżetowych funduszach oraz ważnych tylko dla księgowości pożyczkach. Trzeba to będzie spłacać w przyszłym roku. Aura ciemnieje i nic dziwnego, że wywołuje nastroje kasandryczne. Pierwszym etapem potencjalnego kryzysu będzie kryzys walutowy. Przy takim napięciu i niepewności może być wywołany błahostką, wypowiedzianym słowem, stanem giełdy lub poruszeniem wokół banku gdzieś na odległym kontynencie. Szybko wtedy zacznie odpływać z zagrożonego kraju, najsłabszego ogniwa w światowej sieci, obcy kapitał finansowy, przede wszystkim spekulacyjny, krótkoterminowy, który da się wycofać natychmiast. Dzięki komputerom czas jest mierzony w takiej sytuacji minutami – kto jest pierwszy, ten traci najmniej, kto ostatni, ten może nie zdążyć. Następne etapy kryzysu są coraz bardziej rozległe. Jak w organizmie: psuje się on łatwo i szybko, naprawia trudno i wolno. Są jednak dwie okoliczności korzystnie odróżniające położenie Polski od innych krajów należących do grupy tzw. rynków wschodzących, które przeszły podobnie zapoczątkowany kryzys lub nadal w nim tkwią. Wskazują na nie, szukając nadziei, obecni sternicy gospodarki i osoby im towarzyszące ze świata mediów, polityki i nauki. Pierwsza okoliczność to fakt, że Polska ma spore rezerwy dewizowe. Pozytywnie odróżniamy się tym od krajów ogarniętych przez kryzys. Jesteśmy wypłacalni, możemy bronić swojej waluty. Druga okoliczność to zasoby tkwiące w prywatyzacji: nadal napływają z niej duże środki do budżetu. Trzeba przyznać, że jedna i druga okoliczność nie jest iluzoryczna. Jednak znaczenie każdej z nich maleje. Zasoby skarbu państwa prze-znaczone do prywatyzacji kurczą się i zapewne w decydującym stopniu wyczerpią się w przyszłym roku. Nie mówiąc już o tym, że prywatyzacją dokonywana za wszelką cenę przynosi mniejsze wpływy, niż gdyby była czyniona z rozwagą i bez presji. Podobnie jest z naszymi rezerwami walutowymi: maleją, a ponadto są one konieczne do spłacania długu zaciągniętego jeszcze w latach siedemdziesiątych. Te dwie okoliczności są pozytywne, zmniejszają niebezpieczeństwo kryzysu u nas. Ale są również takie, które mają przeciwną wymowę: świadczą o złym biegu zdarzeń i zwiększają ryzyko wstrząsu. Pierwszy z tych negatywnych czynników napędzających kryzys to korupcja. Psuje bardzo gospodarkę oraz, rzecz jasna, państwo. Wielu ekspertów wskazuje, że właśnie ona należała do głównych przyczyn załamania w Korei Południowej, odegrała złą rolę w bodaj wszystkich krajach dotkniętych kryzysem. Korupcja zwiększa koszty transakcyjne. Wszystko staje się droższe, załatwienie jakiejś sprawy, uzyskanie zezwolenia, zdobycie zamówienia,
Tagi:
Paweł Kozłowski