Jan Karski i sen o Madagaskarze

Jan Karski i sen o Madagaskarze

Jak nie staliśmy się potęgą kolonialną Oczywiście [Jan Kozielewski] nie wiedział, że jego promotorzy z MSZ, dyrektorzy Drymmer i Zarychta, przygotowują plan potajemnego finansowania Żabotyńskiego* i jego organizacji „bojowej”, Betaru, a także jej uzbrajania i szkolenia wojskowego na terenie Polski. Nie mógł wiedzieć, że łącznikiem Żabotyńskiego z polskim rządem jest jego wielki zwolennik, szef gabinetu Józefa Becka, hrabia Michał Łubieński. Zarychta i Drymmer szykowali także wariant rezerwowy na wypadek, gdyby plan stworzenia Żydom państwa w Palestynie się nie powiódł, np. wskutek obstrukcji angielskiej. Alternatywą był w istocie Madagaskar. Narodowcy z Jędrzejem Giertychem zaczynali jednak optować za tym, aby było to rozwiązanie docelowe, lansując już hasło „Żydzi na Madagaskar”. FRANCJA ZMIENIAŁA swoją pierwotną ofertę współpracy gospodarczej z Polską na tej wyspie z opcją ostatecznego odstąpienia na… przekazanie, ale w zamian za obietnicę osiedlenia tam Żydów. Zarychta szykował nawet misję rekonesansową na Madagaskar, w której miało brać udział kilka osób. Polaków i Żydów. Niebawem minister Józef Beck miał rozmawiać w Genewie na madagaskarski temat z przedstawicielem Światowego Kongresu Żydów w Lidze Narodów, Nachumem Goldmannem. Wiele lat później dowiedziałem się, że Zarychta chciał mnie nawet włączyć do wyjazdu na tę afrykańską wyspę jako pomoc techniczną, czyli kogoś od noszenia walizek, podawania drinków i ewentualnie robienia notatek. Stanowczo sprzeciwił się temu Drymmer, kwitując pomysł krótkim: „Co do Kozielewskiego, są inne plany”. Zresztą misja i tak przerodziła się w zaledwie trzyosobową komisję z mjr. Mieczysławem Lepeckim, byłym adiutantem Marszałka i podróżnikiem pasjonatem, na czele. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zasponsorowało też wyjazd pisarza podróżnika Arkadego Fiedlera. Ruszyli na początku 1937 r. Oczywiście gdybym miał wybierać, wolałbym Madagaskar niż Genewę czy Londyn… – wspominał. SPRAWA OSTATECZNIE upadła wraz ze zmianą rządu w Paryżu w 1938 r. Sen o tej niedoszłej kolonii z gettem pozostał w piosence „Madagaskar” śpiewanej w warszawskich kabaretach i szeroko spopularyzowanej w radiu. Dopisywano do niej następne zwrotki. Jan Karski nie miał problemu z wykonywaniem kolejnej mutacji przeboju: Ja się czuję na wpół dzika, ludożerców znam! Bo ja jadę do Afryki, tam kolonie mam! Kupię sobie słonia i dzikiego konia, Albo jest kolonia, albo nie ma nic! Aj, Madagaskar! Kraina czarna, parna. Afryka na wpół dzika jest! Aj, Madagaskar! Orzechy kokosowe i drzewa bambusowe, Tam są dzikie szczepy, tam mi będzie lepiej, Bo tam gdzie kultura – tam kłótnia i awantura! Aj, Madagaskar Kraj ukochany – niech żyje czarny ląd! Profesor przypominał także mniej cenzuralną zwrotkę: Do Murzyna się podwalę, ja mam sposób swój Będę czarne mieć na białym, bo to typ jest mój. Od czarnego tatki i od białej matki Wyjdą dzieci w kratki i będzie ol rajt! Był też wariant męsko-damski o tym, jak to śpiewający „zafunduje sobie Murzynkę” i co się będzie działo. Finał ten sam: „Od czarnej matki i białego tatki wyjdą dzieci w kratki”. Tę zwrotkę Karski uważał już za rasistowską. Podobnie zresztą jak wiersz „Bambo” swego starszego kolegi z łódzkiego gimnazjum, Juliana Tuwima, który snuł w nim swoją sympatyczną – jak mu się pewnie zdawało – wizję na temat Murzynka. Rzecz w tym, że w latach 30. takie piosenki i wierszyki nie raziły nie tylko nikogo w Polsce, ale i na świecie, Ameryki nie wyłączając… – puentował. DUCH MADAGASKARU unosił się nad Polską, która uważała, że gdyby go posiadła, weszłaby na salony państw kolonialnych. Już w 1931 r. gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, prezes Ligi Morskiej i Kolonialnej, inspektor armii i pupil Marszałka, z pełnym przekonaniem argumentował, że potęga ludnościowa i gospodarcza Polski po prostu wylewa się poza jej granice i domaga przekształcenia państwa z europejskiego w światowe z własnymi koloniami. Pamiętam, jak idea kolonialna ożywiała nas w gimnazjum. W 1928 r. byliśmy podnieceni, czy uda się przyłączyć do Polski… Angolę. Zorganizowano Towarzystwo do Kolonizacji Angoli oraz dwie spółki mające się zajmować sprawami transportowymi, osadniczymi, wykupem ziemi itd. Prasa zaczęła pisać, że Polska powinna po prostu nabyć większość terytorium i potem negocjować warunki przekazania z Portugalią, do której należała ta kolonia. Zaprotestowała nie tylko Lizbona, ale i Londyn, bo Anglia miała w Angoli swoje interesy. Dostaliśmy po łapach. Nie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 33/2015

Kategorie: Książki