Funkcjonariusze prawdy

Funkcjonariusze prawdy

Ostatnio w prasie krakowskiej zaatakowało mnie dwóch historyków z IPN, a wsparł ich pewien senator. Nazwisk historyków nie pomnę. Senator nazywa się Jarosław Gowin. Panów tych oburzyły generalnie trzy rzeczy. Pierwsza to ta, że przy rozbieżnych ustaleniach sądu i IPN dla mnie bardziej wiarygodne jest ustalenie sądu. Ten mój tak oburzający funkcjonariuszy prawdy pogląd zgodny jest, nawiasem mówiąc, z poglądem Trybunału Konstytucyjnego, który w tej kwestii wypowiadał się co najmniej dwukrotnie. Zgodny jest też z przyjętą w naszej cywilizacji zasadą, że o winie orzeka sąd, a nie archiwista czy historyk, nawet jeśli ten ostatni jest zatrudniony w IPN i ma status „funkcjonariusza prawdy”. Co więcej, przyjęte jest, że dochodząc do prawdy, sąd szanować musi i domniemanie niewinności, i prawo do obrony, i kilka podobnych drobiazgów. Sądy z natury rzeczy badają i oceniają zdarzenia przeszłe, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie proponował dotąd, aby zastąpić je zespołami historyków, którzy skądinąd też zajmują się odtwarzaniem i oceną zdarzeń przeszłych. Idea powierzenia tych kompetencji historykom IPN jest w skali cywilizacji europejskiej istotnym novum. Jakoś do niedawna nikt nie miał wątpliwości, co jest przedmiotem badań i ocen historyka, a co sądu, przy całym podobieństwie dociekania zdarzeń przeszłych. Drugą kwestią, jeszcze bardziej dla moich oponentów oburzającą, jest to, że nie wierzę, iż Stanisława Pyjasa zabiła bezpieka. Ta druga kwestia jest oburzająca tym bardziej, podwójnie nawet, że ja śmiem nie wierzyć, gdy wierzą oni – funkcjonariusze prawdy i gdy oni tę prawdę do wierzenia narodowi podają. No i na koniec trzecia kwestia i trzeci powód oburzenia na mnie. Powiedziałem, że lustracji powszechnej dobrze zrobić się nie da. Na temat przewagi historycznego dochodzenia do prawdy nad sądowym żadnych argumentów wprawdzie nie podano, ale nie było to niezbędne. Dla funkcjonariuszy prawdy wynika to samą siłą faktów, że ja z definicji racji mieć nie mogę, a oni – przeciwnie, tę rację mają z powodu zatrudnienia w IPN. Nie mogę mieć racji, pracując bowiem w latach 70. jako docent na Uniwersytecie Śląskim, nie sprzeciwiałem się represjom, jakie SB stosowała na Śląsku wobec założycieli wolnych związków zawodowych. Jak wiadomo, w owym czasie na politykę państwa i działalność bezpieki największy wpływ mieli docenci zatrudnieni na uniwersytetach. Nadto miałem wśród doktorantów pracowników Szkoły MSW w Legionowie. Wprawdzie miałem ich przed stanem wojennym, bo później ich przełożeni zabronili im kontaktów ze mną i kierowaną przeze mnie katedrą, ale funkcjonariusze prawdy podejrzewają, że miałem ich nadal, gdy pracowałem już na KUL. Wychodzi na to, że funkcjonariusze SB chcieli mieć doktoraty obronione na katolickiej uczelni. Nawiasem mówiąc, żaden z nich doktoratu u mnie nie zrobił, czego osobiście żałuję. Zrobili je na macierzystej uczelni moich oponentów. Mniejsza o szczegóły. Ale krótko mówiąc, czy taki człowiek jak ja może mieć w czymkolwiek rację? No nie może. Nie może i nie ma. Pan senator wierny jest klasycznej definicji prawdy i samej Prawdzie oczywiście, wspierając kolegów z IPN, jeszcze mi dołożył. Przygwoździł mnie swoją logiką. Skoro prawda jest jedna (jest to „zgodność z rzeczywistością” – zacytował), a w sprawie Jurczyka odmiennie orzekł sąd, odmiennie IPN, to ktoś orzekł z prawdą niezgodnie. Kto? Oczywiście, że sąd. Przecież IPN nigdy się nie myli! Na temat okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa wypowiadać się nie będę i niepytany nigdy się nie wypowiadam. Jeśli moi oponenci chcą wznowić tę dyskusję, to może zamiast operować w polemikach wyrwanymi z kontekstu lub całkowicie zmanipulowanymi rzekomymi cytatami z akt prokuratorskich czy sądowych, niech doprowadzą do odtajnienia tych akt i opublikowania ich. Wtedy wszyscy zainteresowani dowiedzą się, co naprawdę ustalono, czego nie ustalono, a co jest jedynie plotką niemającą żadnego oparcia w faktach. Dość o tym. Pan senator wylewa na mnie kubły swej chrześcijańskiej nienawiści, do czego, jak zdaje się sądzić, ma prawo już z racji moralnej nade mną wyższości. On jest wierny Prawdzie, ja zaś jawię się jako moralny relatywista, powiedziałem bowiem rzecz tak oburzającą i tak niemoralną, ba, demoralizującą: że inny jest paradygmat dochodzenia do prawdy sądu, a inny historyka. Kogóż poczciwego taka herezja nie oburzy? Senatora oburzyła. I dał temu wyraz. Poza tym pan senator jest oburzony moją wypowiedzią, że żadna ustawa lustracyjna

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 29/2007

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki