Sąd rozstrzygnie ci wszystko

Sąd rozstrzygnie ci wszystko

Politycy, dziennikarze, na koniec ulica lubią komentować wyroki sądowe. Lubią ocenić, czy wyrok jest sprawiedliwy, czy przeciwnie, sąd powinien być poddany „pod sąd”, jak to nieraz ryczą i skandują różne oszołomy, gdy sąd nie spełni ich paranoicznych często oczekiwań. Politycy, dziennikarze, na koniec ulica z reguły wiedzą z góry, kto jest winny, kto nie. Wiedzą lepiej, jaka kara powinna być wymierzona, ba, nawet jaka powinna być przewidziana w kodeksie, ale na skutek poprawności politycznej jakichś liberałów lub lewaków (niepotrzebne skreślić), wbrew oczywistemu poczuciu sprawiedliwości i miłosierdzia katolickiego narodu jej tam nie ma. Oczywiście idzie o karę śmierci. Polityk ze mnie żaden, publicysta od przypadku, na ulicę też patrzę w kategoriach socjologicznych jak na zjawisko, a nie elektorat, toteż z zasady nie komentuję wyroków sądowych. Uważam, że zgodnie z prawem do oceny wyroku sądowego upoważniony jest tylko sąd wyższej instancji, i to w trybie w procedurze opisanym. Bo sąd i tylko sąd zna dokładnie cały materiał dowodowy, w przeciwieństwie do polityków, dziennikarzy i ulicy, którzy znają jedynie jakieś fragmenty skróconych najczęściej relacji, i to zazwyczaj z drugiej ręki. Zakładam też, że sąd, w przeciwieństwie do ulicy, polityków i dziennikarzy, jest obiektywny, nie kieruje się emocjami, że chodzi mu jednak o sprawiedliwość, a nie o interes polityczny czy niezdrową sensację. Tym razem swoją zasadę złamię. Pozwolę sobie, w ramach wyjątku, na ocenę wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie. Chodzi oczywiście o wyrok w sprawie o wprowadzenie stanu wojennego. Nie chodzi mi tu o to, jakie sąd zebrał dowody, na koniec, jak je oceniał. Nie chodzi mi nawet o wyrok w tej sprawie, ale bardziej o to, czy to, co sąd oceniał w wyroku, nadawało się w ogóle do sądowej oceny. Przed wojną nikomu nie przyszło do głowy, by stawiać przed sądem marszałka Piłsudskiego za przewrót majowy, w którym w bratobójczych walkach zginęło ponad 300 ludzi. Gdyby zresztą dziś zapytać wielu namiętnych i aktywnych w mediach antykomunistów, o co chodziło w przewrocie majowym, zapewne by nie wiedzieli. Aby nie było wątpliwości. Należę do pokolenia, któremu stan wojenny unicestwił marzenia, przerwał piękny sen o wolności. Należę do pokolenia ludzi „Solidarności”, inwigilowanych przez bezpiekę, którym bezpieka próbowała złamać karierę. W te dni grudniowe 1981 r. całym sercem byłem po stronie „Solidarności”, nie gen. Jaruzelskiego. Dziś z dystansu, już bez emocji, oceniam to inaczej. W 1981 r. Okrągły Stół był niemożliwy. Z kilku powodów. Nie dojrzały do niego ani władza, ani „Solidarność”. Do zmiany ustroju w Polsce nie dopuściłby Związek Radziecki ani jego satelici, a nasi sąsiedzi: NRD i Czechosłowacja. Trzeba było kilku lat, aby w Polsce rozsądek wziął górę i obie strony sporu dojrzały, że jedynym wyjściem z pata jest Okrągły Stół. Trzeba było kryzysu bloku wschodniego i sowieckiej pierestrojki, która ratując coś, co było nie do uratowania, dobiła komunizm w ZSRR, co pozwoliło na więcej swobody u sąsiadów. Jestem przekonany, że gdyby nie stan wojenny i przekonanie Kremla, że władze PRL sobie radzą z oporem społeczeństwa, Sowieci, choć było im to nie na rękę z wielu powodów, nie zawahaliby się wkroczyć do Polski i ratować tu swojego stanu posiadania. Wiele zdaje się przemawiać za tym, że tak właśnie było. Ale nie wykluczam, że rację mają ci, którzy twierdzą przeciwnie, że Sowieci wcale do Polski by nie wkroczyli, a generał dobrze o tym wiedział i tylko dla ratowania władzy komunistycznej ogłosił stan wojenny. Być może, choć mnie wydaje się to akurat mało prawdopodobne. Każda ze stron ma swoje przekonania i swoje argumenty. Ten spór dzieli społeczeństwo i dzieli historyków. I będzie dzielił zapewne zawsze. Nawet gdy dostępne będą wciąż jeszcze tajne dokumenty Armii Radzieckiej, a nawet dokumenty wywiadów zachodnich, których żadna ze stron sporu oczywiście nie zna, spór będzie trwał. Jak jeden z wielu sporów w naszej historii: „Bić się czy nie bić?” – miało sens powstanie warszawskie czy nie miało? Czy powstanie listopadowe mogło zakończyć się sukcesem, czy na skutek oportunizmu i kunktatorstwa generałów zostało przegrane? Te spory wciąż trwają, ale jak dotąd na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, by rozstrzygać je przed sądem! Czwartkowy wyrok sądu warszawskiego jest precedensowy. Sąd rozstrzygnął bowiem spór historyczny. Spór, który do rozstrzygnięć sądowych się nie nadaje. Spory historyczne rozstrzyga się wedle metodologii nauki historii, nie wedle przepisów procedury karnej! Aby zrozumieć bezsens

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2012, 2012

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki