Tetrapod

Mniej więcej 395 mln lat temu pewien tetrapod, a więc coś w rodzaju formy przejściowej między rybami czy rybopłazami a zwierzętami lądowymi, wylazł z płytkiej słonej wody w okolicach miejscowości Zachełmie w Górach Świętokrzyskich i poszedł po rozmiękłym lądzie, zostawiając na nim dość wyraźne ślady czterech stóp, o średnicy ok. 26 cm. Rozmiar ten wskazuje, że sam tetrapod mógł mieć długość 2-2,5 m, był on więc stosunkowo niewielki, normalnie bowiem tetrapody mierzyły ok. 5 m. Fakt zaś, że dość mocno chodził na czterech łapach, a raczej mocnych płetwach, oddychał przy tym zapewne płucami i nie ciągnął brzucha po ziemi, wskazuje, że był on wegetarianinem, ponieważ zwierzęta drapieżne, mięsożerne, chodziły na dwóch łapach. Nie można wykluczyć, że tetrapod ten wyszedł z wody po to, aby pożywić się drobnymi żyjątkami przy brzegu, frutti di mare. Dzisiaj takie uczty urządzają sobie nadmorskie ptaki, ale wówczas ptaków nie było i niebo było puste. Zachełmie leżało poniżej równika, w egzotycznym klimacie Pangei, niepodzielonego jeszcze na kontynenty wielkiego lądu, opisane tu zaś zdarzenie z historii naszej Ziemi miało miejsce 18 mln lat wcześniej, niż sądzono, że pojawiły się pierwsze tetrapody. 7 stycznia 2010 r., a więc ponad 400 mln lat później, tygodnik „Nature” opisał powyższą historię świętokrzyskiego tetrapoda, a właściwie jego odkrywców, młodych polskich naukowców, Grzegorza Niedźwiedzkiego z UW (który już wcześniej był współodkrywcą „smoka” odkopanego w cegielni w Lipiu Śląskim) i Piotra Szreka z tegoż uniwersytetu. Publikacja ta przez dwa dni była przedmiotem dumy i komentarzy polskiej prasy codziennej, po czym wszystko wróciło do normy. Tetrapody razem ze smokami i dinozaurami – która to nazwa, wymyślona przez Richarda Owena, oznacza „strasznego jaszczura” – wróciły do pracowni paleontologów, a prasa powróciła do komisji śledczych i nowej zagadkowej śmierci w więzieniu, której ofiarą padł procesowy świadek, zawodowy zabójca „Iwan”. Ale we wszystkich przywołanych tu zdarzeniach naprawdę fascynujące jest to, że owych dwóch historii – tetrapoda sprzed 400 mln lat i dzisiejszego Zachełmia razem z tygodnikiem „Nature” i panami Niedźwiedzkim i Szrekiem – zdaje się nic nie łączyć, chociaż obie zdarzyły się na tej samej planecie, którą coraz częściej staramy się traktować jako naszą wspólną własność i nawet papież Benedykt XVI wydał niedawno encyklikę, nakazującą dbałość o solidarne zachowanie „stworzonego świata”, jak pisze, a więc powołanego aktem stwórczym, jednym zamachem. W istocie jednak kiedy mówimy o „naszym świecie”, mamy na myśli w najlepszym razie, jak ktoś obliczył, kilkaset pokoleń 70-letnich średnio ludzi, które dzielą nas od paleolitu, podczas gdy pokoleń żyjących przed nami średnio po 200 lat dinozaurów egzystowało na tej Ziemi ok. 2 mln. Historia człowieka z całą naszą cywilizacją jest mgnieniem oka, mało znaczącym epizodem w porównaniu z historią dinozaurów i świata, który był ich własnością. I o którym wiemy bardzo niewiele, a też nie uważamy go za swój. Oczywiście mówi się, że dinozaury nie stworzyły żadnej cywilizacji, żadnej rozwijającej się struktury kulturalnej, z której my jesteśmy tak dumni, ale to niezupełnie prawda. To, co u nas zapisało się w formach społecznych i zostawiło swoje świadectwa w osiągnięciach cywilizacyjnych, w świecie „strasznych jaszczurów” utrwaliło się w zmianach biologicznych. Otoczone przez różne gatunki potworów wielkie gady rosły, nabierały cech obronnych, uczyły się ucieczki i także wśród tetrapodów było ponoć pięć gatunków, z których jeden był drapieżny, przez co pozostałe cztery, w tym nasz świętokrzyski, przez kilka milionów lat urosły i nauczyły się uciekać. Motorem tych przemian był strach. Nie będę już bowiem dalej ukrywać, że źródłem tego wszystkiego, o czym tu piszę, a co sprowokowała nasza przygoda z tetrapodem, jest niesprawiedliwie zapomniana książka nieżyjącego już niestety pisarza, krytyka, ongiś współpracownika „Przeglądu”, a przy okazji także Wielkiego Mistrza Wschodu Polski, Piotra Kuncewicza – „Nowa era dinozaurów”. Trudno powiedzieć, co kazało temu wyrafinowanemu znawcy literatury zająć się dinozaurami, w losach jego książki kryje się gorzki los naszego pisarstwa, w którym osiągnięcia niezwykłe, lecz nieleżące na linii aktualnych upodobań zapadają w pustkę, nie zostawiając nawet echa. A taką jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2010, 2010

Kategorie: Felietony