Wolność słowa i jej granice

Wolność słowa i jej granice

Poeta Jarosław Marek Rymkiewicz raczył nazwać redaktorów „Gazety Wyborczej” „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski”, twierdzenie to wzmocnił jeszcze tym, że „rodzice czy dziadkowie wielu z nich byli członkami tej organizacji”. Co więcej, „tych redaktorów wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża”. Spółka Agora, wydawca „Gazety Wyborczej”, zażądała przeprosin, a gdy się nie doczekała, wystąpiła do sądu z pozwem o naruszenie dóbr osobistych. Rozpętała się histeria. W obronie Rymkiewicza wystąpiły liczne środowiska prawicowe i grupa trzeciorzędnych literatów, lamentując, że Agora (a właściwie stojący za nią Michnik) za pomocą sądu dławi wolność słowa. Zanim rozważymy, jakie są granice wolności słowa, zauważmy na początek, że wypowiedź Rymkiewicza jest z punktu widzenia teologii niepoprawna. Nie ma „polskiego krzyża”, Chrystus umarł na krzyżu dla zbawienia świata i krzyż – jak przypominał zmarły niedawno abp Życiński – nie jest biało-czerwony. Zostawmy jednak herezje Rymkiewicza na boku, na szczęście dla niego nie ma już Świętej Inkwizycji. Głosić herezje można bezkarnie. W tym zakresie wolność słowa niezmiernie się poszerzyła. Czy jednak wolność słowa, której tak chcą bronić trzeciorzędni literaci, rzeczywiście zezwala każdemu mówić, co mu ślina na język przyniesie? Na szczęście nie. Choć wiele można pleść zupełnie bezkarnie. Można mówić rozmaite głupoty, w Sejmie, na konferencji prasowej, w TVN 24 albo TVP 1, albo w Radiu Maryja, a także w „Gazecie Polskiej”, „Naszym Dzienniku” czy gdziekolwiek indziej. Można pisać wzorowane na poezji ks. Baki grafomańskie wiersze na cześć redaktora Graczyka (w stylu „cny Graczyku, migdaliku…”), co się przydarzyło jednemu z obrońców Rymkiewicza i wolności słowa w ogóle. Można do woli krytykować rząd, partię rządzącą, premiera. Śmiać się z nieznajomości ortografii, jaką wykazał się ostatnio prezydent. Można biadać, że Polska ginie, a rząd nic nie robi, by ją ratować. Można mówić i pisać bardzo dużo zupełnie bezkarnie. Nawet głupota i afiszowanie się nią nie jest zakazane. Ale nie wolno wszystkiego. Wolność słowa, jak każda wolność, ma w demokratycznym kraju swoje granice. Można wyrażać, także drukiem i w telewizji, krytyczne opinie o wszystkim i wszystkich. Nie wolno jednak przekroczyć pewnej granicy: nie wolno na czyjś temat kłamać ani nikogo obrażać, nazywając go obraźliwie, z użyciem słów powszechnie uznanych za obraźliwe czy wulgarne. Inaczej mówiąc, wolność słowa nie jest wolnością głoszenia na czyjś temat kłamstw czy inwektyw. Granicą wolności słowa jest prawda, godność ludzka innych osób. Wolność słowa jest wolnością wypowiadania nawet skrajnych opinii oraz wolnością wypowiadania zdań prawdziwych. Jeśli zdania te, choćby prawdziwe, dotyczą innych osób, a ujawniają jakieś fakty z życia prywatnego, które podlega ochronie, ich ujawnienie jest uprawnione, jeśli służy to jakiemuś interesowi społecznemu. Upublicznienie zdania „Iksiński ma hemoroidy”, choćby zdanie to było prawdziwe, narusza dobra osobiste Iksińskiego i jego wypowiedzenie jest bezprawne. Chyba że wypowiadający je potrafiłby uzasadnić, że poinformowanie o tym fakcie szerokiej opinii publicznej odbyło się w interesie społecznym. Choć trudno sobie wyobrazić, w jakim sensie wiedza o hemoroidach Iksińskiego była społecznie potrzebna. W praktyce sądów polskich, a także w praktyce Europejskiego Trybunału Praw Człowieka przyjmuje się, że zakres chronionej prawem prywatności z definicji jest różny w odniesieniu do osób publicznych i do osób prywatnych. Zgodnie przyjmuje się, że zakres chronionej prawem prywatności u osoby publicznej jest mniejszy. Tak więc nawet nie wszystkie zdania prawdziwe o bliźnich możemy wypowiadać publicznie. Zdecydowanie jednak nie wolno nam wypowiadać o bliźnich kłamstw lub niesprawdzonych informacji, które mogą ich poniżyć w opinii publicznej, zranić ich godność ludzką. Opinia nie jest zdaniem w sensie logicznym, nie jest zatem prawdziwa ani fałszywa. Opinię każdy ma prawo formułować. Każdy ma prawo do swojej opinii i do jej głoszenia. Byle nie w słowach uznanych powszechnie za obraźliwe. „Uważam, że Iksiński szkodzi Polsce” nie jest zdaniem prawdziwym ani nieprawdziwym, jest opinią właśnie. Lepiej lub gorzej uzasadnioną. Nie znaczy, że tak jest, znaczy tylko, że ja tak uważam. Ale nawet opinia, jeśli jest wyjątkowo tendencyjna, wypowiedziana świadomie w celu poniżenia lub upokorzenia kogoś poprzez dobranie specjalnych słów (np. „Uważam, że Iksiński jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki