Jareczek

Jareczek

W rozmowie z Teresą Torańską widać, że Kaczyński cały utkany jest z małych zadr, że jest małostkowy, pamiętliwy, wytacza mniejsze i większe zemsty

Była rocznica katastrofy smoleńskiej. Na jednym ze spotkań, zupełnie przez przypadek, Teresa siedziała naprzeciw Jarosława Kaczyńskiego. Mówiła, że cały czas patrzyli sobie w oczy. Nie odrywając od siebie wzroku. Pytanie, kto patrzył jak kobra, a kto jak ofiara. Pomyślała, że po spotkaniu podejdzie. Ale nie podeszła. Wyszedł w otoczeniu licznej obstawy.

Kiedy pracuję nad książką, poniżony i zbuntowany tłum przed Sejmem stara się nie wypuścić poza jego teren parlamentarzystów, którzy złamali procedury, przegłosowując w Sali Kolumnowej, najpewniej bez kworum, nie dopuszczając do głosu opozycji, ustawę budżetową. Wszystko po wyłączeniu mikrofonu posłowi PO Michałowi Szczerbie, który chciał zabrać głos w sprawie pieniędzy na budowę siedziby Sinfonia Varsovia. Zdążył powiedzieć jedynie: Panie marszałku kochany, muzyka łagodzi obyczaje…

Szczerba składa odwołanie. Marszałek, który wykluczając go z obrad, popełnił polityczny błąd, gotowy jest się wycofać. Ale po rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim podtrzymuje swoje stanowisko. Posłowie opozycji blokują mównicę. Posłowie PiS przenoszą się do Sali Kolumnowej i zamieniają Sejm w maszynkę do głosowania, właściwie w biuro własnej partii. Coraz więcej mieszkańców Warszawy pojawia się przed Sejmem. Wzbiera w nich kumulowana przez ostatni rok złość na łamanie prawa i niszczenie konstytucji. Koło trzeciej w nocy policja siłą usuwa z drogi protestujących, by przejechać mógł prezes Jarosław Kaczyński. Zdjęć, jakich zrobiono mu wtedy przez szybę samochodu, nie da się zapomnieć. Nie jest przejęty sytuacją. Śmieje się. Właściwie rechocze.

Do tego rechotu długa była droga od początku lat 90., kiedy Torańska wielokrotnie rozmawiała z Kaczyńskim. Zachowało się dziesięć taśm, kilkanaście godzin rozmów. Na tych taśmach często się śmieje, kokietuje Torańską, mówi o swoich sympatiach, sprawia wrażenie dobrego kumpla.

Byli zaprzyjaźnieni, poznali się na strajku w Stoczni Gdańskiej w 1988 r.

– Kierownictwo strajku spało w oddzielnej sali. Wałęsa na swoim styropianie blisko okna, a bracia Kaczyńscy pod stołem. Rano przychodzili do nas do stołówki i opowiadali anegdoty. Bardzo byli zabawni. Jarek bardziej. Umiał powiedzieć anegdotę, był złośliwy, błyskotliwy. Replikował, wdawał się w spory, ironizował. Zaciekawiał sobą – wspominała 20 lat później w wywiadzie dla „Kuriera Porannego”.

Na początku lat 90. Teresa coraz częściej przyjeżdżała do Polski i chodziła do polityków pytać ich o formowanie się tej nowej, wolnej Polski.

Kiedy czyta się ich prawie stustronicowy wywiad, a już na pewno kiedy się słucha taśm z jego nagraniem, odnosi się wrażenie wzajemnej sympatii. Torańska zwraca się do niego „Jareczku”, on do niej „dziewczyno”, czasem „dziecko”. Wyszli z tego samego źródła, i bez wątpienia Teresie bliżej było do środowiska Porozumienia Centrum, partii, jaką stworzył, niż do innych.

Różnica między nimi jest zasadnicza. Kaczyński od początku był politycznym graczem, już na przełomie 1989 r. rozgrywał na brata Lecha i na siebie. Teresa widziała politykę w szerszym, historycznym i społecznym kontekście, co nie znaczy, że Kaczyński jej również tak nie widział, tyle że wszelkiego rodzaju gry, kiwanie i faulowanie przeciwników było dla niej niezrozumiałe. Uważała, że ruch solidarnościowy obalił komunę i należy się skupić na budowaniu państwa demokracji, świadomego społeczeństwa. Bardzo szybko zorientowała się, że jej solidarnościowe środowisko przechodzi na drugą stronę. Kiedy wróciła ze Stanów, mówiła do męża: „Zobaczysz, powiedzą, że jestem lewicowa”. Choć wcześniej postrzegana była jako prawicowa. Czuła, że wszystko się przewartościowało. […]

Pisała, że wszystko zmienił rok 1989: Nagle, w cudownych wręcz okolicznościach, odzyskaliśmy wolność i niepodległość, i mogliśmy sami zacząć budować naszą III Rzeczpospolitą (…). Nagle się okazało, że na prezydenta wolimy nieznanego emigranta z Peru z czarną teczką z donosami niż męża stanu sprawdzonego w opozycji. Że bardziej nam odpowiada nienawistny ton ojca Rydzyka niż spokojny, wzywający do umiaru i wzajemnego zrozumienia głos księdza Tischnera. I było jak na wojnie. Frontowy język. Od bitwy do bitwy. Bo wroga trzeba pokonać, upokorzyć i do piachu (…). Nas jako przeciwieństwa „onych” już nie ma. Pozostaje pytanie: kim jako społeczeństwo jesteśmy? Powtórzę: kim?

Już wtedy, między rokiem 1991 a 1994, bo tak datowane są nagrania, próbowała zrozumieć, o co Kaczyńskiemu i innym chodzi. Poświęciła mu bardzo dużo czasu, może już wiedziała, że w przyszłości stanie się czołową postacią w państwie. Przecież to jej powiedział, mając 45 lat, że chciałby być emerytowanym zbawcą narodu, szefem silnej, bardzo wpływowej, rządowej, współtworzącej albo tworzącej rząd partii.

W czasie tej rozmowy spaceruje między nimi biedronka.

– Połóż ją na parapecie – prosi Kaczyński.

Teresa zanosi ją na parapet.

Biedronka nie odfruwa.

Każdy, kto chce zrozumieć, jak powstawała Polska po 1989 r. i co teraz się w niej dzieje, powinien przeczytać tę rozmowę, która już wtedy obnażała mechanizmy polityki, a dzisiaj pokazuje kalkulowaną zmianę poglądów, a zarazem konsekwencję ambicji wodza. Pokazuje też, jak zmieniło się jego zaplecze, jak ludzi o przenikliwej inteligencji, w których towarzystwie czuł się dobrze w latach 80. i zaraz na samym początku 90., o których mówi z sympatią, zamienił na wiernych, ślepo wykonujących jego zalecenia, oklaskujących każdą jego myśl. Już kiedy Teresa z nim rozmawiała i kiedy kształtowała się ta nowa Polska, w jego otoczeniu było coraz więcej wyznawców. W pewnym momencie rzuciła mu nawet: Ty, Jarek, masz talent do dobierania sobie marnych ludzi.

To w tekście wywiadu. Na oryginalnej taśmie mówi: Ty ubóstwiasz mieć durniów wokół siebie. To moja diagnoza ciebie.

Wprost. A on się nie obraża. Nawet jakby mu to schlebiało.

Ich rozmowa ujawnia obsesję Kaczyńskiego: jego wiarę w tajemny układ z Rosją. Owszem, wówczas władzę wciąż sprawowali ludzie poprzedniego systemu, ale Kaczyński widział w tym sowieckie sterowanie. Mówił, że trzeba stworzyć program nowego państwa, ale po wycięciu guza układu sprzed 1989 r. Widział agenturę, bo – jak mówi – czytał tajne materiały. Bez jej rozwalenia nie wyobrażał sobie nowego, normalnie funkcjonującego państwa.

W kontekście ustawy dekomunizacyjnej mówi Kaczyński, że trzeba było ostrzej uderzyć w bezpiekę, rozwiązać ją, rozgonić i zorganizować od nowa, przyjmując nowych ludzi. Mówi: Dla mnie zresztą była to najbardziej zadziwiająca rzecz, jaką wtedy odkryłem w swoich kolegach: oni koniecznie chcieli pracować w Urzędzie Ochrony Państwa, i to nie tylko na stanowiskach kierowniczych, ale i na niższych. Strasznie przebierali nogami, bili się wręcz jak cholera, żeby się tam dostać, zwłaszcza do kontrwywiadu. I to znani politycy, ważne nazwiska, byłem zdumiony. Jednych więc wyrzucić, innych wystraszyć. Po to, by trochę uspokoić społeczeństwo. Pokazać mu, że dzieje się sprawiedliwość. By nie mogło mówić: przedtem działo się niesprawiedliwie i obecnie też jest niesprawiedliwie, demokracja niczego w tym zakresie nie zrobiła.

Torańska pyta wprost: Ty, Jarek, przyznaj się, marzyłeś o rewolucji październikowej?

Odpowiada, że chodziło mu o zmniejszenie niebezpieczeństw wiszących nad Polską, nie o rewolucję.

Dużo mówią o konieczności zmiany systemu. W końcu Teresa nie wytrzymuje: To zmieniaj te struktury! Ale odczep się od ludzi.

A Kaczyński cierpliwie tłumaczy: Zrozum, tu był komunizm, najpierw potwornie demoralizujący, później rozkładający się.

– Jarek, tu nie było żadnego komunizmu! – krzyczy Teresa.

– To PRL, nie krzycz. Ja na to, co było, mówię komunizm, ale wszystko jedno. Rozpadający się, z patologią społeczną i destrukcją.

Teresa argumentuje dalej. Choćby przypominając, że pieniądze na „Tygodnik Solidarność”, którego był redaktorem naczelnym, wziął od komunistów.

Kaczyński: – Oni kupili akcje zgodnie z prawem. Bo widzisz, na tym polega polski fenomen, że pieniądze, duże pieniądze, mają tylko oni.

W innym miejscu Torańska: Bo nasze zwycięstwo (śmiech) zaprogramowało KGB w Moskwie, prawda?

– Nie ma się z czego śmiać – odpowiada. – Podziemie było głęboko, bardzo głęboko spenetrowane, choć mechanizm tej penetracji, szalenie skomplikowany, nie do końca jest dla mnie jasny. Więc jeżeli nie zaprogramowało, to wszystko w dużym stopniu trzymało pod znaczną kontrolą. Od 1980 r.

Raz po raz wraca do agentury i konieczności jej rozwalenia.

– Uderzając w Wiesława Chrzanowskiego? – pyta Teresa dosyć już zrezygnowana.

– W Chrzanowskiego też. Poprosiłem o jego materiały, bo byłem jednak zdziwiony, mało zdziwiony – zbulwersowany. Są, z końca lat 40. i początku 50. oraz z 70. Chociaż są to raczej materiały tragedii, tragedii człowieka, który chciał coś zrobić, który ciągle był przyciskany.

– Opowiedz.

I opowiada, jak w czasach stalinowskich Chrzanowski siedział w więzieniu, w maleńkiej celi, z sześcioma innymi osobami. Pili wodę z sedesu, gdzie strażnicy wlewali wodę do picia i prania. W czasie śledztwa rozerwali Chrzanowskiemu twarz.

– Jarku, czy uderzyć w starego, ciężko doświadczonego człowieka to po… chrześcijańsku? [na oryginalnej taśmie: Ale powiedz mi jedną rzecz, czy można zrobić coś takiego człowiekowi, jak Chrzanowski, który tyle wycierpiał? Czy to jest po chrześcijańsku?]

– No, zrobiono (westchnienie), bo wymagał tego interes kraju (…).

[Torańska na taśmie: Ale w czym widzisz interes tego kraju? Żeby załatwić starego człowieka?]

Kaczyński [na taśmie mówi, że agentów działało wielu, była ich niezwykła koncentracja]: I dlatego w stosunku do wszystkich, nawet do uczciwych później działaczy, należało wyciągnąć konsekwencje polityczne. To jest może przykre, trudne do przyjęcia, ale konieczne dla kondycji tego państwa. Ten kraj był przecież powiązany ze Wschodem i struktura tych powiązań była nieporównanie bardziej rozbudowana, niż my sądziliśmy – powtarzał jak w strasznej piosence. I dodał: A jeżeli się ich załatwia, to niestety, droga Tereso, nie można robić wyjątków. Nie może być wyjątków w ujawnieniach.

[Torańska na taśmie, bezsilna: Czy naprawdę interes państwa polega na tym, żeby załatwić Chrzanowskiego?]

– Jarek, powiedz, własnego ojca też byś ujawnił?

– Gdyby był agentem, tobym ujawnił.

Kaczyński powtarza, że musi mieć władzę, żeby rozbić układ społeczny.

Na taśmie Teresa pyta ironicznie w innym miejscu:

– Nie boisz się, że się okaże, że tylko ty nie jesteś agentem?

Kaczyński mówi, że choroba społeczeństwa leży w nieoddzieleniu dobra od zła. Trzeba było zrobić inaugurację nowych czasów, a nie wszystko ze sobą pomieszać. Kiedy Teresa mówi: nigdy nic nie jest tylko białe i tylko czarne, Kaczyński przyznaje się – zapomina, że świat nie składa się tylko z polityków.

Szczerze, i właściwie bez oporów, odpowiada na każde pytanie, czasem się złoszcząc, zazwyczaj z poczuciem wyższości, to jest wyraźne, że nie traktuje jej po partnersku. Ale to Teresa wygrywa w tych rozmowach. Bo to jej „nierozumienie” otwiera Kaczyńskiego, powoduje szczerość, na jaką nie zdobyłby się w wywiadzie z kim innym. Kilkakrotnie prosi ją o wyłączenie magnetofonu, kiedy nie może powiedzieć czegoś otwarcie. Mówi off the record, ale mówi. Choć w jednym z wywiadów, i to z 1992 r., żaliła się: Tak jak kiedyś Ochab mówił do mnie: Córuś, nie wiesz, co mówisz, ten powtarza jak refren: Dziewczyno, ty nic nie rozumiesz. Proszę więc: To mi wytłumacz, a on: Dziewczyno, co ci będę tłumaczył… Ten sam refren. Następni, co wszystko wiedzą najlepiej.

Bardzo ciekawe jest całe tło kreowania Polski po 1989 r. Teresa wierzyła, że to Jarosław Kaczyński stał za prezydenturą Lecha Wałęsy. Pyta go wprost: Jarek, dlaczego wymyśliłeś Wałęsę na prezydenta?

Mówił: On miał to wyczucie czasu, w którym trzeba coś zrobić, pozadyskursywne politycznie i kompletnie niewytłumaczalne w jakichkolwiek racjonalnych kategoriach. Niewytłumaczalne także przez niego samego, bo on również nie wiedział, dlaczego czegoś chce i po co chce, a później okazywało się, że to on chciał dobrze, a nie jego genialni doradcy, na których wszyscy się powoływali. Poza tym Wałęsa (…) był postrzegany jako ten, kto potrafi rozwiązać wszystkie trudne problemy. Bez przerwy powtarzał: dajcie mi władzę, a ja załatwię wasze sprawy. I oni mu uwierzyli, był dla nich autorytetem. Przy tych bólach społecznych, rozgoryczeniu, rozgniewaniu społeczeństwa, jego zapewnienia nabierały szczególnej wagi. Tym bardziej że mówił to facet o wzięciu światowym, światowej sławie, przyjmowany przez wszystkie liczące się głowy państw, owacyjnie witany w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Jaki rząd miał przy nim szansę? Żaden! Żadna władza nie była w stanie mu się przeciwstawić. Wałęsa prezydenturę zdobyłby i tak. Gdyby nie udało się legalnie, to drogą puczu, autentycznego puczu (…). Te masy wtedy w 1990 r. były potwornie zgorzkniałe i brakowało im tylko przywódcy, który ich krzywdę wyartykułuje. Obawialiśmy się, że Wałęsa stanie na ich czele – taki wariant rozpatrywaliśmy między sobą, uznając, iż jest najczarniejszym scenariuszem tamtej sytuacji (…). Doszło bowiem do tego, iż miał taką pozycję, że można go było albo zastrzelić, albo zrobić prezydentem. Dlatego my…

– Pistolet masz?

– Oczywiście, że mam.

– Umiesz strzelać?

[na taśmie Teresa pyta również, gdzie się nauczył strzelać].

– Szkoda, że nie wolno używać amunicji, bobym ci pokazał.

– I myślałeś?

– Nie, pistolet mam na różnych chuliganów, prześladowców, nie wygłupiaj się.

Właściwie miał plan, aby Wałęsa sam siebie odczarował w oczach społeczeństwa. To dawało szansę na krótszą kadencję, na prezydencję tymczasową.

Mówi, jak później podsuwał Wałęsie na stanowisko premiera Tadeusza Mazowieckiego: Wałęsa nie chciał nikogo z tej trójki: Mazowiecki, Geremek, Kuroń, która wchodziła w grę, i trzeba go było parę godzin łamać, aby mianował w końcu Mazowieckiego. Nie ukrywam, że to ja osobiście go łamałem (…). Tłukliśmy mu więc do głowy tego Mazowieckiego i on w końcu, miotając słowami powszechnie uważanymi za obraźliwe, zgodził się.

Kiedy Tadeusz Mazowiecki został premierem, zaproponował Jarosławowi Kaczyńskiemu stanowisko szefa… cenzury. W wywiadzie Kaczyński tłumaczy, że po to, aby go ośmieszyć, aby ludzie na wspomnienie jego nazwiska pękali ze śmiechu.

Opowiada, jak na stanowisku premiera postawił Jana Olszewskiego. Wynika z tej rozmowy, że Kaczyński był kluczową, choć zakulisową, postacią w kreowaniu wolnej od komunizmu Polski. Grał ostro, ale jak mówi Torańska (właściwie od tego zaczyna rozmowę), zgrał się. On nazywa to strategią. Teresa mówi na taśmie: Chciałeś się zacwanić, a zostajesz z Olszewskim i Macierewiczem. Kaczyński odpowiada, że nie musi się podobać społeczeństwu, jak Kuroń albo Tusk. Nigdy nie dostawał czułych listów od dam. Zwierzył się z tego kiedyś Tuskowi i ten przyniósł mu plik listów, jakie dostał od wielbicielek. Kiedy Torańska pyta, czy nie boi się, że zraża społeczeństwo tym, co mówi, np. że powinno się wymierzyć najwyższą karę gen. Jaruzelskiemu, odpowiada, że ludzie piszą w listach, że jest prawdziwym Polakiem. Teresa nie kapituluje: To twarde grupy antykomunistyczne. Chcesz się obracać w tej sferze? Kaczyński odpowiada, że chciałby dotrzeć do innych, ale na to nie ma szans. Najpierw musiałby przynajmniej mieć prasę.

Porusza Torańska kwestie obyczajowe. Pyta o zakazywanie aborcji i antykoncepcję. Kaczyński obrusza się, że go prowokuje. – Sam się zabierz za robotę – wypala ona.

Kiedy Kaczyński narzeka na kampanię przeciwko Kościołowi, Teresa, cytuję za taśmą, mówi: Jest agresja Kościoła przeciwko mnie, kobiecie. Społeczeństwo się broni. Nie widzisz tego? Ja się czuję absolutnie atakowana przez Kościół. Ja chcę łykać pigułki. – A łykaj sobie! Kto ci zabrania, łykaj sobie, dziewczyno, cztery razy dziennie.

Na taśmie Teresa mówi: Grozi nam za to kara od roku do dziesięciu lat więzienia. Kaczyński odpowiada, że jej nic nie grozi i że może sobie łykać publicznie, w kawiarni. Komentuje, że Teresa żyje w nierealnym świecie.

Znaczyłoby to, że realnym światem są hasła polityczne, a nie faktyczne przekonania polityków, którzy je głoszą.

Warto dzisiaj byłoby przypomnieć Kaczyńskiemu i jego zwolennikom kilka jego wypowiedzi z wywiadu Torańskiej:

Ja wiem, że żadnych tajnych porozumień w Magdalence nie było. Ja do Magdalenki nie jeździłem, ale mój brat Leszek jeździł, uczestniczył we wszystkich posiedzeniach, mówił, że nic nie było, i ja mu wierzę.

Ja generalnie nie krytykuję Okrągłego Stołu. Uważam nawet, że w tamtym czasie odegrał pożyteczną rolę.
Solidarność była największym doświadczeniem naszego pokolenia i niezależnie od tego, co każdy z nas jeszcze w życiu zdziała, to solidarnościowe będzie najważniejsze.

(Tu Teresa konkluduje: Solidarność już padła).

Dlatego powiedziałem sobie: trudno, to nieważne, najważniejsza jest demokracja.

– Jaka demokracja?

– Że rządzi, dziewczyno, parlamentarna większość i wyklucza się wariant: jeśli nie dyktatura, to półdyktatura. W Polsce przecież toczyła się walka nie o taki czy inny rząd. W Polsce toczyła się walka o demokrację. Dlatego tak się angażowałem.

Więc dlaczego ponad ćwierć wieku później nic już nie zostało z tamtych poglądów? Antoniemu Macierewiczowi, który uznał ostatnio Wałęsę za jednego z najgroźniejszych agentów, też warto by zacytować Kaczyńskiego z wywiadu Torańskiej: Macierewicz bowiem bardzo dbał wtedy o to, żeby być w dobrych stosunkach z Wałęsą.

O Macierewiczu mówił Kaczyński: Jest to człowiek niewątpliwie zręczny, wykształcony, sprawny intelektualnie, inteligentny i generalnie rzecz biorąc, wyrobiony politycznie, u którego w pewnym momencie kariery życiowej coś się zacięło, nastąpił jakiś odjazd. On w 1981 r. zaczął żeglować w tę stronę, gdzie w końcu wylądował. Być może doprowadziła go do tego jego wojna ze środowiskiem lewicowym, odbierana przez niego bardziej emocjonalnie niż racjonalnie, nie wiem. Ze mną jednak Macierewicz rozmawiał rozsądnie. Mówił mi: słuchaj, ty żeś wymyślił partię nowoczesną, w stylu zachodnioeuropejskim, odciętą od wszystkich bagaży polskiej tradycji z antysemityzmem i nacjonalizmem na czele, i ja się z tobą – generalnie rzecz biorąc – zgadzam, ale ty nie widzisz tego społeczeństwa. To społeczeństwo – tłumaczył mi – żyło 50 lat w stanie zamrożonym i jest jak gdyby z Sienkiewicza, a nie z końca XX w.

Już w rozmowie z Torańską widać, że Kaczyński cały utkany jest z małych zadr, że jest małostkowy, pamiętliwy, wytacza swoje mniejsze i większe zemsty. Opowiada, jak w 1977 r. został zaproszony na spotkanie KOR. Usiadł przy stole. – Otwierają się drzwi i wkracza czołówka opozycji: Kuroń, Macierewicz, Jan Józef Lipski itp. Patrzę ze zdumieniem, a tu wszyscy, którzy siedzieli przy stole, wstają i przenoszą się pod ściany. Podniosłem się także, ale by ustąpić miejsca Lipskiemu, który był starszym panem, kolegą mojej mamy i człowiekiem chorym. On jednak usiadł obok, a Kuroń, wykorzystując ten moment, już wieszał swoją skórzaną marynarkę na moim krześle. Ja jednak spokojnie na nim usiadłem i miejsca Kuroniowi nie ustąpiłem. Po jakimś czasie poszedłem do Jacka do domu i on 15 minut trzymał mnie bez krzesła. Zapamiętał i zemścił się (śmiech). Szczerze ci powiem, gdyby nie silna motywacja, że ja muszę z tym komunizmem walczyć, a więc muszę być w opozycji, to ja bym ją w jasną cholerę rzucił, bo tego towarzystwa nie akceptowałem.

Mówi też, jak w czasie strajku w stoczni w 1988 r. z kilkoma inteligentami napisali list. Kiedy strajk się skończył, list trafił do parafii św. Brygidy i przekazano go do Radia Wolna Europa. – I co się okazało? Że do tego listu na pierwsze miejsce dopisał się Michnik. Był nie w stoczni, tylko w kościele, ale pal go diabli, niech będzie. On jednak zorganizował akcję, żeby do tego listu dopisało się jeszcze
z 60 osób. Dlaczego? Bo skład tej pierwotnie podpisanej grupy był niestosowny z punktu widzenia ówczesnych potrzeb politycznych i nie mógł w Wolnej Europie pójść dokument, który wykazywał, że ci w strajku byli, a tamci nie byli. To też malutki przyczynek do tego, dlaczego jedni w 1989 r. dysponowali szeroką, międzynarodową nawet sławą, a inni byli zupełnie nieznani.

Tłumaczy Torańskiej, że właśnie z takich powodów on i Lech Kaczyński, choć w kierownictwie Solidarności, pozostawali całkowicie nieznani.

W 2008 r. na spotkaniu autorskim w Białymstoku, pytana o ocenę rządów Jarosława Kaczyńskiego, mówiła: Kiedy zetknęłam się z okropnym językiem tego okresu, ze strasznymi słowami w stylu dać odpór, to aż mnie wbiło w ziemię. To była ta sama agresja, co w marcu 1968! Wtedy wrogiem byli syjoniści, teraz agenci. I to szukanie agentów, ta czujność, szukanie haków, tak jak w 1968 r. szukanie pochodzenia. Paranoiczne! Te lata rządów PiS to była namiastka PRL, pełna obsesyjnej nienawiści.

Powtarzała, że Jarosław Kaczyński był jednym z najlepszych rozmówców, na jakich trafiła. – Rozumiał, że rozmowa musi mieć dramaturgię, że nie może być po prostu ciągiem pytań i odpowiedzi, lecz zamkniętą całością, posiadającą wewnętrzną konstrukcję. Spotykałam się z nim kilkanaście razy. Pamiętam, kiedy kończyliśmy autoryzację, było już po północy. Przyszedł Lech Kaczyński i mówi: Jarek, co ty wyprawiasz, przecież ona cię zrobi w konia. Na co Jarosław odparł: Daj spokój, poradzę sobie. Ale potem chyba ktoś mu powiedział, że za bardzo się odsłonił, za dużo powiedział, i się na mnie obraził. I uznał, że jestem jego wrogiem. Już wtedy, kilkanaście lat temu, lubił się obrażać i musiał mieć wrogów. Ale to nie było jeszcze takie brutalne, tak nienawistne, jak to, co mogliśmy obserwować przez dwa lata rządów PiS – mówiła w 2008 r. w rozmowie z Jerzym Szerszunowiczem („Kurier Poranny”).

Rozdział z książki Remigiusza Grzeli Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torańska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2017

CZĘŚĆ DRUGA W NASTĘPNYM NUMERZE

Wydanie: 2017, 51/2017

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy