Telenowela polityczna

Telenowela polityczna

Zmienił się ustrój. Przeżyliśmy kilka rządów. Miliony Polaków zaczęły studiować na setkach nowo powstałych uczelni. Statystyka była imponująca. Gorzej było z efektami tego masowego nauczania, a zwłaszcza z pracą dla absolwentów tych niby-szkół wyższych. Pomogło wejście do Unii Europejskiej i masowa emigracja młodzieży za pracą. Strach pomyśleć, co by było, gdyby granice były dla tego pokolenia zamknięte. Nie są, więc mamy względny spokój społeczny. Politycy mogą się zajmować sobą i zabezpieczaniem własnego bytu. Wyłącznie sobą. Takiego bowiem natężenia egoizmu połączonego z miałkością intelektu i słabością charakterów w tej grupie nie pamiętają najstarsi analitycy. To, co kiedyś było marginesem, staje się żałosną normą.
Polityka w takim wydaniu nie ma przyszłości. To musi się skończyć wielką awanturą. Od wielu lat po kolejnych ekipach zostają przecież nierozwiązane problemy. Skumulowane odwrotnie niż w Lotto, stają się coraz większe i trudniejsze do rozbrojenia. Zwłaszcza że im większe są wyzwania, tym słabsza jest ekipa, która mogłaby im sprostać. Do polityki coraz częściej trafiają ludzie, którzy nie mają żadnych szans na wielkie kariery naukowe, menedżerskie czy biznesowe. Z głowami rzadko wypełnionymi głęboką i rzetelną wiedzą i marzeniami, by choć próbować zmieniać tę dość podłą rzeczywistość, w której żyjemy. Takie pojęcia jak służba publiczna czy racja stanu są dla tych ludzi abstrakcją. Znają je oczywiście i używają ich. Od kandydatów na mężów stanu czy sprawnych polityków różnią się jednak tak jak aktorzy Teatru Narodowego czy Starego od gwiazdek telenowel. Z tą różnicą, że aktoreczka czy gwiazdorek telenoweli nikomu krzywdy nie robi, a polityk parlamentarzysta ma w ręku ogromną władzę i możliwość szkodzenia, bo często jego decyzje wpływają na położenie całych branż i grup zawodowych. Mamy z politykami coraz większy problem. Bo czy ktoś rozumny powierzyłby swój los, firmę, w której pracuje, lub własne pieniądze nawet najbardziej popularnemu czy lubianemu aktorowi telenoweli?
Proces degradacji klasy politycznej nie tylko wydaje się nie mieć końca, ale widać oznaki jego przyśpieszenia. Gdy kilka lat temu sensacją było, że na listy kandydatów do parlamentu trafili bohaterowie „Big Brothera”, to zanosi się na to, że tej jesieni pełno będzie ludzi znanych jedynie z tego, że są znani. Profesorowie, prezesi firm mających sukcesy czy eksperci nie są mile widziani przez liderów partii. Sami też nie garną się do towarzystwa, które budzi więcej wesołości niż szacunku. Czy jesteśmy więc skazani na kolejne marne rozdanie kadrowe? Czy jak widzowie telenowel musimy obserwować nowe romanse starych polityków ze starymi partiami? Sensu to przecież nie ma żadnego, a służy wyłącznie odciąganiu uwagi od ważniejszych problemów. Jak choćby od tego, że setki tysięcy źle urodzonych Polaków nie trafiło w XXI w. do dobrych, publicznych i w miarę tanich uczelni. Nowy wiek, a termin źle urodzeni rodem z kilku wieków wstecz ciągle jest aktualny. Młodzi kandydaci na studentów urodzeni na wsi czy w małych miasteczkach, w rodzinach chłopskich czy robotniczych (również niemodny termin) są faktem. Nie ma ich wielu na UW i UJ. Nie ma ich w głowach polityków. I co najbardziej przykre, nie ma dla nich serca także lewica.

Wydanie: 2011, 21/2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Komentarze

  1. cc
    cc 25 maja, 2011, 09:15

    Witam pana serdecznie
    Smutne jest to co pan pisze, niestety prawdziwe. Ale cieszy fakt ze ma pan odwagę o m pisać. Gratulacje
    cc

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy