Powyborcze porachunki

Powyborcze porachunki

Jaka jest różnica między miesiącem miodowym młodej pary a miesiącem miodowym wyborcy? Małżeństwa mają taki miesiąc po ślubie, a wyborcy przed finałem. Dopóki nie wrzucą kart do urn. A że wybory są już za nami, to i po miodzie zostaje tylko wspomnienie. I mieszane uczucia po miłych dla ucha obietnicach, których nie żałowali nam kandydaci do parlamentu. Z ponad 7 tys. chętnych wybraliśmy nowy Sejm, ale z dużą reprezentacją doświadczonych posłów, którzy zaczynają kolejną kadencję. I dobrze, bo polityka na szczeblu państwa to nie szkoła, w której można się uczyć abecadła i nabierać doświadczenia. Zwolennikom wybierania do parlamentu studentów i ludzi, którzy nigdy i nigdzie zawodowo nie pracowali, proponuję, by w razie choroby na poważną operację też zgłaszali się do studentów. I by powierzali im swoje oszczędności. Taką samą drogę proponuję też tym liderom partii politycznych, którzy obwiesili kraj urodziwymi 20-latkami, traktując je jako wabik przyciągający młodych wyborców. Prymitywne to i cyniczne. I nieskuteczne, bo, na szczęście, nie ma tych młodych w Sejmie. Nie o to przecież chodziło specjalistom od wizerunku. Ale ofiar tych eksperymentów plakatowych jest mi żal, niezależnie od tego, w jakiego koloru T-shirty zostały przebrane. Może na usprawiedliwienie mają to, że ich starsi koledzy też się poprzebierali. Za gladiatorów lub batmanów, co to wszystko mogą. Kto by się spodziewał, że szeregowy poseł aż tyle może. Że gdy zostanie wybrany, radykalnie poprawi funkcjonowanie państwa, usprawni służbę zdrowia, rozwinie budownictwo mieszkań, zapewni pracę bezrobotnym, a młodym podniesie płacę i pozmienia umowy śmieciowe. Emeryci też dostaną podwyżkę. Rajskie życie, ale tylko do wyborów. Na tle tylu obietnic najmniej obiecał premier Tusk.
Raz, że wie, że miodu nie ma. I nie może być, bo nikt rozumny nie jest w stanie przewidzieć, w jakiej fazie światowego kryzysu jesteśmy ani co nas tak naprawdę czeka. A to, czy będziemy zieloną czy czerwoną wyspą, nie do końca od nas zależy. Choć oczywiście na plus minionej ekipy trzeba zapisać, że Polska jest jeszcze wśród tych, którzy sobie nieźle radzą. Jeszcze jest. Choć stan to mocno niepewny i łatwo go zamienić na gorszy.
A dwa, to sądzę, że po objeździe kraju autobusem premier zrozumiał, że głównym problemem, przed którym stanie nowy (stary) rząd, jest odpowiedź na pytanie, kto ma zapłacić nieuchronny rachunek za kryzys. Jakie grupy społeczne i zawodowe zostaną najbardziej obciążone skutkami kryzysu? I dlaczego nie będą to ci, którzy do kryzysu doprowadzili? Dlaczego w Polsce pomija się w tych przymiarkach obciążanie najbogatszych?
Główne partie omijają ten problem szerokim łukiem. Albo robią coś takiego jak kuriozalne porozumienie SLD z egzotyczną organizacją BCC. Swoją drogą, coroczne wyprawy autokarowe po kraju mogłyby być stałym obowiązkiem liderów głównych partii. Po takiej dawce wiedzy o ludziach, którymi się rządzi, trudniej byłoby o drzemkę w fotelu sejmowym czy rządowym.
Wybory zawsze kończą się rytualnymi oświadczeniami liderów. Rytualnymi, bo po każdych wyborach, niezależnie od wyniku, partie ogłaszają swój sukces. A gdy kamery zostają wyłączone, zaczynają się rozliczenia z tymi, którym sukces pomylił się z klęską.
I tak do następnych wyborów.

Wydanie: 2011, 41/2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Komentarze

  1. Piotr
    Piotr 10 października, 2011, 14:02

    Zgadzam się z wnioskiem redaktora warto także dodać, że zwyciężyło po raz kolejny w przypadku SLD rozbijactwo i chęć udania się po stołeczki Pinior Rosatti Waniek Arłukowicz i cała hałastra z PD oraz nagonka dziennikarzy

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. cetes
    cetes 14 października, 2011, 19:31

    Ja natomiast z wnioskami Pana Redaktora się nie zgadzam.
    Przede wszystkim są one oparte na założeniu istnienia jakiegoś kryzysu. W domyśle: gospodarczego.
    Przyjęcie tego banksterskiego kłamstwa za prawdę, to główna wina wszystkich partii, szczególnie tych aspirujących do miana lewicowych.

    Bo świat nie dotykają żadne kolejne kryzysy, lecz konsekwencja polityki, której celem jest skoncentrowanie bogactwa światowego w rękach coraz mniejszej ilości ludzi, aż do momentu, gdy wszystko należało będzie do jednej osoby.
    To oczywiście mrzonki, ponieważ każdy z tych najbogatszych będzie chciał zostać tym jedynym właścicielem i panem/cesarzem/królem (niepotrzebne skreślić lub dodać inne), czego skutkiem będą wojny,zdrady oraz inne nieczyste i nieetyczne postępowanie.
    Przez wieki tego ludzkość doświadczała.

    To należy zrozumieć i dopiero wówczas przyjąć nowe rozwiązania eliminujące możliwość nadmiernych zarobków bankierów.
    Takie rozwiązania są już gotowe.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy