Jesteśmy inni

Jesteśmy inni

Moim założeniem było zniszczenie mitu stacji szowinistycznej

Michał Figurski, dyrektor programowy Antyradia

– Na czym polega fenomen Antyradia?
– Na tym, że jesteśmy bezkonkurencyjni.
– A serio?
– Mówię serio. Jesteśmy inni niż wszystkie rozgłośnie, nawet te, które określają się mianem rockowych. Uprawiamy nietypowy styl dziennikarstwa, który początkowo był wprawdzie określany jako wulgarny, niesmaczny i nieobiektywny, ale po roku okazało się, że słucha nas co trzeci dorosły warszawiak. W naszej grupie docelowej – mężczyzn między 20. a 39. rokiem życia – jesteśmy na pierwszym miejscu. Okazało się, że można robić radio z mocną muzyką i dużą ilością słów.
– Ale nie chciałeś, żeby to było radio wyłącznie dla facetów?
– Od początku protestowałem przeciwko takiemu pomysłowi. Radio 94, zanim stało się na dobre Antyradiem, było nastawione wyłącznie na mężczyzn z grupy białych kołnierzyków: wszyscy mamy mercedesa, pracujemy w dużej firmie w szklanym biurowcu i mamy w domu chrom, metal oraz szkło. To się kłóciło z ideą wyzwolonej, rock’n’rollowej rozgłośni. Moim założeniem było zniszczenie mitu stacji szowinistycznej. Radio 94 sprzed dwóch lat, gdzie był didżej, 15 sekund, bum-bum-bum, a teraz pozdrawiamy panią Irenkę ze sklepu, wyślijcie esemesika, dostaniecie płytkę i tak dalej, wielu osobom się przejadło. Nasze radio zadało kłam badaniom marketingowym, z których wynikało, że rozgłośnia powinna być szafą grającą. Z drugiej strony choćbyśmy opowiadali sobie bajki o misyjności, to i tak wiadomo, że popularność zależy od słuchalności. Pod tym względem nie różnimy się od innych stacji – jesteśmy radiem pod publiczkę.
– Nie powiesz nam, że „Antylista”, poranna audycja, którą prowadzisz z Kubą Wojewódzkim, jest pod publiczkę! W czasie kampanii wyborczej na odlew waliliście w Kaczyńskiego, a to mogło się nie podobać publiczności.
– Ale się podobało. Jeżeli na 1000 maili od słuchaczy 800 dotyczyło Kaczyńskiego, to bilans był prosty – trzeba walić w niego. Bo nasz słuchacz wtedy będzie się śmiał, a nie wówczas, gdy walniemy w Tuska. Prosty rachunek.
– Nie obawiasz się, że któregoś dnia podejdzie do ciebie na ulicy dwóch smutnych panów, którzy powiedzą: proszę z nami?
– Nie mam się czego obawiać. Antyradio to normalne, obiektywne medium, które nie jest kojarzone z żadną opcją polityczną. Nasze „ofiary” biorą się z pierwszych stron gazet, nie ma dla nas większego znaczenia, czy chodzi o posła SLD, czy PiS, czy o ekspedientkę, która pogryzła klienta, czy męża, który pobił swoją żonę.
– Ale słychać w „Antyliście”, że nie lubicie prawicy w wydaniu nowej władzy.
– Nie lubimy. I co z tego? Nasz program jest robiony bardzo spontanicznie, niczego z premedytacją nie przygotowujemy. Z Kubą Wojewódzkim obracamy się w środowisku osób w młodszym i średnim wieku, mieszkających w Warszawie, mających do czynienia z wolnymi zawodami, reprezentujących poglądy raczej liberalne. To pewnie ma jakiś wpływ na nasze preferencje polityczne. Po co udawać, że tak nie jest?
– Teraz Jarosław Kaczyński mówi otwarcie, że miałby ochotę wprowadzić cenzurę obyczajową. To załatwiłoby Antyradio.
– Stąd też moja wypowiedź dzień po wyborach, kiedy wygraną Lecha Kaczyńskiego skwitowałem na antenie dwoma słowami: k… mać. Bo ja się autentycznie boję takich zakusów. Podobno powstaje jakaś lista, niektórzy dziennikarze są na cenzurowanym. To wszystko sprawia, że momentami zapala mi się czerwona lampka.
– Rodzaj wewnętrznej cenzury?
– Lampka to jeszcze nie wewnętrzna cenzura. Czegoś takiego w Antyradiu nie ma i mam nadzieję, że nigdy nie będzie. W trakcie kampanii lecieliśmy po Kaczyńskim, ale przecież parę miesięcy wcześniej wyłączyliśmy oficjalną stronę SLD. Zrobiliśmy prowokację, udając, że dzwonimy z ulicy Rozbrat i że na oficjalnej stronie Sojuszu są dowcipy o ówczesnym premierze. Tak jak Miller i Oleksy od nas oberwali, nigdy nie oberwali ani Lepper, ani Giertych razem wzięci. Najfajniejsze są momenty, kiedy dzwonimy, żeby wkręcić LPR, i koleś mówi: dzień dobry, panowie Figurski i Wojewódzki, właśnie was słuchałem, jadąc samochodem. Wtedy jesteśmy poważnie zdziwieni, że ktoś serdecznie deklaruje się jako słuchacz Antyradia, chociaż my nigdy niczego dobrego o LPR nie powiedzieliśmy.
– Zdarzają ci się procesy sądowe?
– Dwa razy było blisko. Jeden z poważniejszych zatargów mieliśmy z firmą, która potem postanowiła zapłacić grube miliony za twarze moją i Kuby Wojewódzkiego.
– Zanim zacząłeś przygodę z Antyradiem, pracowałeś w komercyjnej stacji RMF FM. Zatęskniłeś za czymś innym?
– W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to, co kocham robić, gdzieś ginie. No i dostałem nieprawdopodobną szansę robienia radia, jakiego sam chciałbym słuchać. Znajomi często mnie pytali: gdzie dziś w radiu można usłyszeć Led Zeppelin? Gdzie są audycje autorskie? Dlaczego z radia zniknęło dziennikarstwo, a pojawili się kolesie, którzy nie mają bladego pojęcia ani o muzyce, ani o tym, co mówią, i serwują ludziom codzienną papkę: jest 259. dzień roku, słońce wstało, słońce zajdzie? Kogo to obchodzi? Radio przestało być szanowanym medium. Miałem szansę to zmienić i mam nadzieję, że chociaż trochę mi się to udało.
– Za tobą poszli inni. Gdzie szukałeś współpracowników?
– Przyszedłem do rockowego radia, w którym poranny prowadzący był ubrany w białą koszulę, na ścianach porządek, żadnego plakatu. Wyobraźcie sobie słuchacza tego radia, który nagle widzi takie biuro. Byli nawet prezenterzy, którzy kupowali w kiosku dowcipy o blondynkach i przez cztery godziny czytali je na antenie. To nie jest dziennikarstwo. Przyznaję, że wyciąłem w pień 80% pracowników Radia 94. Trzeba więc było znaleźć ekipę. Przemek Frankowski jest moim kumplem z RMF – człowiek zakręcony, wiedziałem, że warto z nim pracować. Aleksander Ostrowski jest jedynym człowiekiem ze starej ekipy, ale on czuje bluesa, poza tym laski na niego lecą, co jest bardzo ważne. Tomek Kasprzyk, aktualny dyrektor muzyczny, jest rockowcem z krwi i kości, bardzo doświadczonym radiowcem. Janusz „Kosa” Kosiński jest takim dobrym duchem naszej stacji. Facet dostał drugie życie, myślał bowiem, że radio, które on robił i kochał, już odeszło w przeszłość, bo nawet jego macierzysta Trójka spychała go na margines.
– No i ty, który z prezentera popu stałeś się nagle rockowcem…
– W RMF FM pracowałem w czasach świetności tego radia. Nie jestem hipokrytą, jak co poniektórzy polscy dziennikarze, którzy mówią: Michał Wiśniewski fuck off, a potem grają imprezki w Trzebini ubrani w zielony dres. Całe dzieciństwo spędziłem na słuchaniu Dezertera czy TZN Xenny. A że w RMF zapowiadałem pop shit, to była po prostu moja robota i tyle. A pieniądze były niezłe. Byłbym niepoważny, gdybym któregoś dnia powiedział: mam to gdzieś, robię sobie irokeza, zaczynam nosić glany i żyję za 5 zł. Ale coś we mnie w końcu pękło i zrobiłem Antyradio. Jestem zrehabilitowany czy nie?
– Jesteś (śmiech). Nie myślisz o tym, by Antyradio było ogólnopolskie?
– Chciałbym, ale takiej koncesji nikt dziś nie dostanie. Częstotliwość ogólnokrajowa jest ewenementem na skalę światową. Nie ma komercyjnych stacji w Europie, które miałyby takie częstotliwości, jakie ma Zetka czy RMF. Myślimy o tym, by zaistnieć w całej Polsce w trochę inny sposób. Ten projekt będziemy w tym roku rozwijać. W internecie już teraz słuchają nas ludzie w całej Polsce, ale i w Niemczech, Anglii, a nawet w USA.
– Co dalej?
– Nie spoczniemy na laurach. Idylla spowodowałaby, że mielibyśmy wszyscy duże brzuchy i skończyli jak Neron. Tego na pewno nie chcę.

Udziały stacji w okresie lipiec-grudzień 2005 r.
Warszawa 3,6%
aglomeracja śląska 3,3%

Kto słucha Antyradia

mężczyźni 70,8%
kobiety 29,2%

Wiek
15-24 35,6%
25-39 48,1%
40-59 15,7%
60-75 0,7%

Wykształcenie
podstawowe 19,1%
zawodowe 4%
średnie 43,2%
wyższe 33,7%

Na podstawie badań MillwardBrown SMG/KRC przeprowadzonych w Warszawie

Wydanie:

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy