W najdziwniejszym roku wyborczym w historii USA prezydent zyskuje nawet na kolejnych tragediach, jakie dotykają Stany Zjednoczone Za dwa tygodnie Amerykanie oddadzą głosy w wyborach, które będą finałem najdziwniejszej kampanii w historii Stanów Zjednoczonych. Najdziwniejszej to i tak może nie dość mocne słowo, bo rok 2020 przyniósł Ameryce wiele wydarzeń żenujących i komicznych, ale także przerażających – od śmierci George’a Floyda i trwających tygodniami protestów, jakie sprowokowała, przez niechlubny światowy rekord zakażeń COVID-19, aż po apokaliptyczne pożary w Kalifornii. Kampania demokratycznego pretendenta Joego Bidena toczyła się głównie zdalnie i online – z piwnicy jego domu w Wilmington w stanie Delaware, gdzie zbudowano mu małe studio transmisyjne. Urzędujący prezydent dla odmiany zachowywał się, jakby pandemii nie było, i miesiącami upierał przy organizacji kampanijnych wieców i wydarzeń. Na przykład w Tulsie w stanie Oklahoma. Gdzie, po pierwsze, prawie nikt nie przyjechał, a po drugie, ci, którzy jednak przyjechali, najprawdopodobniej przywlekli ze sobą wirusa. Po wiecu w Tulsie liczba zakażeń w okolicy wzrosła, a jeden z obecnych tam sojuszników prezydenta, biznesmen i prawicowy działacz Herman Cain, zachorował i zmarł. Ostatecznie sam Trump złapał koronawirusa i trafił do szpitala. Pierwsza debata między kandydatami skończyła się pyskówką. Teraz Amerykanie do ostatniej chwili nie dowiedzą się, czy w ogóle będą jeszcze jakieś przedwyborcze debaty. Może obaj zamknięci w swoich domach-sztabach kandydaci ograniczą się do ataków w mediach społecznościowych? O tradycyjnym objeździe kraju, który każe rywalom odwiedzać w kampanii kilkadziesiąt stanów, nie ma już oczywiście mowy. W tej sytuacji niełatwo odgadnąć, co jest stawką tych wyborów, nad jakimi najważniejszymi sprawami kandydaci powinni się pochylić i co może się okazać rozstrzygające. O czym – mówiąc kolokwialnie – w ogóle są te wybory. Trumponomika działa! Jeszcze w styczniu Trumpowi wydawało się, że ma gotową kampanię i zwycięstwo w kieszeni. Wystarczyło pokazać jedno – Trump jest dobry dla gospodarki, a więc jest dobry dla waszych portfeli, czyli dla was. Dziś, gdy na całej linii zawodzi amerykańskie państwo, a rynek tym bardziej nie jest w stanie zapewnić potrzebującym podstawowych usług czy choćby elementarnego bezpieczeństwa, to myśl aż zabawna. Ale na początku 2020 r. nie był to pomysł absurdalny. W Ameryce kondycję gospodarki mierzy się za pomocą nieco innych niż u nas wskaźników. Media, ekonomiści i analitycy Departamentu Pracy patrzą np. na to, ile miejsc pracy przybywa co miesiąc, jak wysoko stoją najważniejsze indeksy giełdowe, ile na konsumpcję wydaje przeciętna rodzina i jakie nastroje deklarują w ankietach szefowie firm w największych branżach. Nie wdając się w szczegóły, każdy z tych wskaźników na początku roku pozwalał oceniać, że sytuacja jest rekordowo dobra. Trump to notoryczny kłamca, ale jeśli chodziło o gospodarkę, jego doradcy i sztabowcy mogli wyciągnąć garść badań i konkretne liczby na poparcie prezydenckich przechwałek. Dlatego urzędujący prezydent chciał iść do wyborów z prostym przekazem. On – kapitalista – wie, jak zarządzać gospodarką, by dobrze było biznesowi. Jego przeciwnicy zaś nie mają o tym pojęcia, to zresztą – przekonywał sztab prezydenta – wszystko socjaliści i dyletanci. Lewica miałaby w takiej kampanii z pewnością pod górkę. Bo choć nierówności w kraju są dramatyczne i pogłębiają się podziały rasowe, a młodzi ludzie mają przed sobą fatalny start w dorosłość – to katastroficzne scenariusze, że Trump doprowadzi kraj do ruiny, jak na złość nie chciały się sprawdzić. To znaczy, dopóki nie wybuchła pandemia. Wirus zamiata kampanię pod dywan Gdy tylko okazało się, że „chińska grypa” – jak mówił prezydent – naprawdę jest groźna, a system opieki zdrowotnej dramatycznie niegotowy na jej odparcie, kampania zmieniła tor. W przypadku zaś Trumpa wprost się wykoleiła. Demokraci oczywiście od początku chcieli, aby wybory 2020 r. były referendum nad trumpizmem. Teraz – gdy uderzyła pandemia – mogli to referendalne pytanie do narodu wyostrzyć. Od „jak złym prezydentem jest Trump”, przejść do „jak złym prezydentem na czasy pandemii jest antynaukowy, nieracjonalny i proepidemiczny milioner z grupy ryzyka”. Im groźniejszy był wirus dla Ameryki, tym bardziej prezydent go bagatelizował. Także dlatego, że jego prosty i skuteczny pomysł na kampanię zawalił się dosłownie jednej nocy, gdy okazało się, że gospodarka stanęła, a 20