Coraz więcej osób jest przekonanych o listopadowym zwycięstwie Hillary Clinton, ale w mediach dominuje Donald Trump. Dlaczego? O wszechpotężnej roli dużych domów medialnych w amerykańskiej polityce nie trzeba nikogo przekonywać. Najważniejsze redakcje w ostatnich 100 latach potrafiły zarówno wynieść kandydatów do Białego Domu, jak i spowodować odejście w niesławie, tak jak w przypadku skompromitowanego aferą Watergate Richarda Nixona. Tradycyjnie też czołowe dzienniki i magazyny, do których należą „New York Times”, „Washington Post”, „Miami Herald” czy „LA Times”, przy okazji finiszu każdej kampanii prezydenckiej publikują własną deklarację poparcia dla wybranego kandydata. Z historycznego punktu widzenia liberalna orientacja amerykańskich mediów faworyzowała kandydatów Partii Demokratycznej – wydawać by się mogło, że w obliczu rosnącego poparcia dla Donalda Trumpa i jego pełnej ksenofobii retoryki wyborczej środowisko dziennikarskie jednogłośnie poprze byłą sekretarz stanu z czasów pierwszej kadencji Baracka Obamy. I choć Clinton o rzeczywiste poparcie mediów może być raczej spokojna, to proporcje czasu antenowego i uwagi, jaką poświęca się obojgu kandydatom, wypadają zdecydowanie na korzyść ekscentrycznego miliardera. Chodźcie do mnie Trudno wskazać główną przyczynę takiego stanu rzeczy, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że Trump nie tylko obsesyjnie pragnie uwagi mediów, ale też umie ją zdobyć. Nie tylko dlatego, że jest kontrowersyjny – radykalne wypowiedzi cechowały wielu republikańskich kandydatów, którzy jednak ze swoim przekazem rzadko przebijali się poza media lokalne i stanowe. Doskonałym tego przykładem był chociażby teksański senator Ted Cruz, który kilkakrotnie w kampanii zmieniał nastawienie do kwestii religijnych i roli związków wyznaniowych w amerykańskim społeczeństwie – mimo dość głęboko zakorzenionej w tamtejszych mediach wrażliwości na te tematy, Cruz rzadko trafiał na czołówki gazet i serwisów informacyjnych. Odwrotnie niż Trump, którego w Stanach od prawie dwóch lat jest wszędzie pełno. Jak zauważył niedawno Ezra Klein, jeden z popularniejszych amerykańskich publicystów, założyciel i szef serwisu internetowego Vox, powodem tego zjawiska jest m.in. taktyka republikańskiego kandydata, oparta na zręcznym manipulowaniu faktami i danymi statystycznymi. Trump niemal w każdym przemówieniu używa niezgodnych z prawdą statystyk, wypowiadając się o stanie gospodarki, wpływie na nią imigrantów – zwłaszcza tak piętnowanych przez niego Latynosów i muzułmanów – czy wydatkach z budżetu na wsparcie militarne dla sojuszników. Jest przy tym szalenie niekonsekwentny. Czasem w miesiąc np. potraja w swoich mowach koszty budowy legendarnego już muru, który po zwycięstwie wyborczym chce postawić na granicy z Meksykiem. Dane te, choć mają niewiele wspólnego z rzeczywistością, działają na wyobraźnię. Co gorsza, stanowią broń podwójnie skuteczną – na haczyk łapią się zarówno wyborcy, jak i dziennikarze. Ci pierwsi, bo są zmęczeni skomplikowanymi analizami waszyngtońskiej liberalnej elity. Ci drudzy, bo otwarcie wypowiedzieli Trumpowi wojnę na gruncie weryfikowania jego deklaracji, tym samym wypadając w jego pułapkę. Wyssane z palca Nie ma tygodnia, żeby republikański kandydat nie podał kolejnej wyssanej z palca liczby dotyczącej wzrostu gospodarczego albo kosztów baz w Europie – „New York Times”, „Slate” czy „Washington Post” natychmiast odpowiadają mu rozbudowanymi infografikami, falą felietonów i komentarzy czy materiałami wideo w internecie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie ograniczone moce przerobowe tych redakcji i przede wszystkim ograniczona uwaga ich czytelników. Gdy gazety z mozołem zapełniają łamy prostowaniem fantazji Trumpa, często brakuje w nich miejsca na zwykły raport z kampanii Partii Demokratycznej lub bardziej szczegółowy opis propozycji reform Hillary Clinton (np. w bardzo ostatnio gorącej kwestii redukcji czesnego w college’ach dla najbiedniejszych rodzin). Najlepszy przykład tej tendencji można było zaobserwować w połowie września, kiedy doniesienia o złym stanie zdrowia Clinton (hospitalizacji w wyniku zapalenia płuc) z dnia na dzień przestały być istotne, bo Trump udzielił wywiadu proputinowskiej telewizji Russia Today, a dokładniej jej parodystyczno-propagandowej filii RT America. I tak powstaje wrażenie, że to Trump jest kandydatem poważniejszym, bliższym zwycięstwa, wymagającym więcej uwagi mediów. Tymczasem poprawność faktograficzną sam miliarder zdaje się kompletnie ignorować. Najlepiej zobrazował to jeden z kluczowych polityków jego obozu (o ile w wypadku Trumpa można w ogóle o takiej formacji mówić), niedoszły kandydat na wiceprezydenta