Kasy chorych

Kasy chorych

Miały usprawnić opiekę zdrowotną. Tymczasem rok od ich powołania leczyć się mogą tylko ci, którzy mają pieniądze. Zwykły pacjent chodzi jak skołowany. Wedle założeń reformy ochrony zdrowia, tym, który uważnie i z troską pochyli się nad chorym, miał być lekarz pierwszego kontaktu. Niewiele z tego wyszło. Może zresztą i pochyla się, ale mało skutecznie. Bo gdy trzeba zdiagnozować schorzenie, okazuje się, że jest on odsunięty w kąt. W praktyce takie decyzje podejmują specjaliści, a lekarz pierwszego kontaktu jest tylko do wypełnienia odpowiedniego druku. Skierowania do szpitala na badania mógłby wypisać specjalista, ale on oszczędza swój kontraktowy budżet. A pacjent chodzi jak skołowany. Żeby przychodnia wyszła na swoje, u lekarza pierwszego kontaktu musi być zarejestrowanych od 2 do 3 tys. osób. – Na wizytę muszę czekać trzy dni, bo tak mówią w rejestracji – skarży się kobieta z ostrym atakiem kamicy. – Pod drzwiami gabinetu wyczekuję co najmniej dwie godziny. Do specjalisty też jest po kilka godzin stania w kolejce, a w niektórych przychodniach trzeba zapisywać się o świcie. – Ta reforma to udręka dla pacjentów – mówi Barbara Kaczmarek, chorująca na cukrzycę. – Kto tego nie widzi, albo jest ślepy, albo ma furę forsy i może się leczyć, gdzie chce. Pacjent staniał. Na jedną osobę przypada średnio z Kasy Chorych około 103 zł na rok, w tym na kobietę w gabinecie ginekologicznym 17 zł. Dyrektor jednego z ZOZ w Gdańsku wyliczył, że miesięcznie stanowi to około 14 zł na jednego dorosłego pacjenta i 1,40 zł na pacjentkę u ginekologa. Pacjenci z sufitu Reforma miała zlikwidować grzechy szpitalnictwa. Ale tak się nie stało. Kontrole przeprowadzone np. w 50 szpitalach Małopolskiej Regionalnej Kasy Chorych wykazały, że nadal nagminne jest zmuszanie pacjentów do płacenia za badania analityczne, dodatkowy sprzęt do zabiegów, do kupowania niezbędnych do leczenia szpitalnego leków. Nadal funkcjonowały również opłaty w formie darowizn czy cegiełek. Nie zniknęły także koperty. W Szpitalu Klinicznym przy ul. Łąkowej w Gdańsku nieoficjalny cennik zabiegów chirurgicznych udostępnia, bez specjalnego skrępowania, nawet personel średni. Podobnie dzieje się w innych placówkach. Wiadomo np., że wycięcie woreczka żółciowego to dar kopertowy ok. 1000 zł. Większość chorych czy ich rodzin godzi się też na kupno za swoje pieniądze szczepionki, która chroni przed żółtaczką. Dyrektorzy szpitali argumentują, że na chorego z chirurgii mają około 1800 zł, a szczepionka kosztuje 1700. Pojawiły się też nowe patologie: najbardziej niepokojąca to sztuczny tłok na oddziałach. Przybyło chorych z błahych powodów, takich, którzy leżą 2-3 dni. Stwierdzono przerzucanie pacjentów z oddziału do oddziału szpitalnego i każda taka zmiana rozliczana była jako nowa hospitalizacja. Chorych wypisywano w piątek wieczorem z adnotacją, że leczenie zakończono i przyjmowano ponownie w poniedziałek. Kasy, gdy zorientowały się w czym rzecz, zaczęły zrywać niektóre kontrakty. Np. Kasa Podkarpacka rozstała się ze stomatologiem, który w połowie miesiąca zaczął pobierać od pacjentów opłatę za leczenie, bo uznał, że już wywiązał się z kontraktu. Niektóre ZOZ-y mnożyły nazwiska na liście pacjentów. Gdy Kasy stwierdziły, że skala zjawiska wykracza poza granice błędu, złożyły doniesienia do prokuratur. Weryfikacja list wykazała, że np. w płockim ZOZ-ie dopisano 18 tysięcy nazwisk z sufitu. Były to osoby od lat mieszkające za granicą, zmarłe, a także nie narodzone dzieci. Dolnośląska Kasa Chorych zakwestionowała dane kilku tysięcy pacjentów zarejestrowanych w ZOZ Psie Pole. W Białymstoku Kasa zerwała kontrakt z lekarzem, który miał podpisaną umowę na refundację leków. W ciągu dwóch miesięcy oszukał budżet państwa na 40 tysięcy złotych. Był tak rozzuchwalony w swej bezkarności, że 72-letniemu inwalidzie dał drogi lek na poronienie. OddziaŁ zamknięty Lekarze z kolei zwrócili się do rzecznika praw obywatelskich ze skargą, że Kasy limitują liczbę skierowań na badania diagnostyczne, konsultacje specjalistyczne i leczenie szpitalne. Dyrektorzy trzech śląskich szpitali klinicznych wystosowali w sierpniu list otwarty do kierownictwa Śląskiej Kasy Chorych. Zaapelowali o pilne podjęcie renegocjacji umów. – Stajemy przed dylematem – napisali – czy udzielić pomocy wszystkim potrzebującym pacjentom bez oglądania się na limity, czy zamykać nasze najlepsze oddziały. W wielu szpitalach po prostu ograniczono przyjęcia. Tak było np. w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Sosnowcu. Pewnym wyjściem z tego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2000, 2000

Kategorie: Kraj