Spanie w teatrach ma swoją specyfikę. Nie śpiąc w teatrach, można się dystansować od nich, prowadzić na boku zwykłe, ludzkie życie. W wałbrzyskim teatrze im. Szaniawskiego część pokojów dla realizatorów znajduje się nad biurami. Dlatego, schodząc rano w celu nabycia kawy w Żabie – z w pełni zaspaną, bezmyślną twarzą, można się natknąć na energicznego dyrektora, pełnego werwy dramaturga czy np. czujną księgową. Osoby obdarzone długimi włosami mogą w tym przypadku próbować zasłonić twarz, spuścić głowę, narażając się na kolizję ze schodkiem nr 35. Wracając triumfalnie z kubkiem kawy – z twarzą nieco już na szczęście przewianą – można spotkać także reżyserkę, która, zerwawszy się (być może) przed siódmą, wydaje się młodsza i świeższa niż kiedykolwiek i dzieli się na schodach nowymi pomysłami na sceny. Czy teraz już droga wolna? Można przenieść swoją twarz w rejony umywalki, gdzie zimna woda zrobi z niej człowieka? We wspólnej łazience łatwo spotkać kostiumologa, który w jedwabnym szlafroku i japonkach ma cię zapewne za jakiegoś lumpa, co nie potrafi zapanować nad twarzą. Wspólne siusiu, mycie zębów, ostatni łyk kawy z dna. I można zejść na próbę. Wtedy pojawia się ta sprzeczność kategorialna: jestem w domu czy w pracy? Na stole leżą wczorajsze rzeczy: scenariusz, na którym ktoś napisał różowym, brokatowym długopisem: „Jebać kapitalizm”, zapomniany termos z zieloną herbatą, otwarta, na wpół zjedzona czekolada i teatralny kalendarz, gdzie każda premiera ma swój miesiąc i logo. Nasze logo to pas cnoty z dziurką w kształcie serca (robimy „Niewolnicę Isaurę”). Prawdopodobnie moje rzeczy mogę znaleźć wszędzie: pod wspólnym prysznicem, w sali prób, w kuchni i w pokoju, w pokoju reżyserki itd. Nie mogę tylko znaleźć portfela. Nic dziwnego, został we Wrocławiu, na półce pod tytułem „Nie zapomnij wziąć!”. Nie wiem, gdzie jeszcze można żyć dostatnio bez portfela. A to całkiem możliwe w teatrze. Co chwilę ktoś przyjeżdża i wyjeżdża, zostawiając we wspólnej lodówce słoiki pełne past z bakłażana, pudełka pęczniejące od humusu czy ciecierzycy, niemal nietknięte masła. Po ludziach zostają kasze, ryże i makarony. Podłużne szyszki kurkumy i do połowy tylko zjedzone awokado. Całkiem witalna rzodkiew, a nawet domowa sałatka oraz ciasta z cukierni. A cukiernie wałbrzyskie są słynne. Dlatego należy odwiedzić każdą. Najczęściej zaś warto zaglądać do tej ze smutną panią, która stoi – bardzo wysoka, z rudymi, kręconymi włosami – i popatruje zza szklanej lady. A jej kolczyki błyszczą jak zielone galaretki, waniliowe glazury, sześcienne kryształy cukru. Do smutnej pani chodzimy zatem najczęściej, a tam dosłownie za grosze: słodkie suchary, rogale z marcepanu, bułkochleb. Rozśmieszamy ją. Oczywiście na te fanty chodzi się w przerwie między próbami, które w prawie każdym teatrze trwają w cyklach 10.00-14.00 i 18.00-22.00. Czas wolny następuje więc w środku pracy, między widełkami (z) pracy, po i przed blokami pełnymi pracy. Wszyscy myślą o tym, żeby wtedy się rozejść, odetchnąć od siebie nawzajem, przespać się porządnie albo do kogoś zadzwonić. Zniknąć w pokoju nad biurami i leżeć szczęśliwie i nieruchomo, licząc drozofile na śliwkach. Ale po próbach pojawia się głód, trzeba gdzieś pójść, żeby go zaspokoić. Potem kawa, bo bez niej totalnie miażdżą nas górskie niże. Przy kawie – nawet jeśli pije się ją na ławce – ludzie zaczynają o sobie opowiadać. O sobie i swoich bliskich. Całkiem intymne rzeczy. Pojawia się zaufanie, jakie pamiętamy ze szkolnych wycieczek, kiedy wpadało się do pokoju Basi z VI c i nagle robiło się cicho. A każdy po kolei opowiadał, czego się boi najbardziej – i opowiada, jak to był w jednym pokoju z martwym ciałem i jakie to było uczucie. Wałbrzyski rynek, zaczyna trochę padać. Nikomu nie chce się ruszać. Jest jeszcze tyle czasu, a od teatru dzieli nas tylko kilka kamienic, trzy cukiernie, Żabka i szewc. I dwie dziewczyny palące na progu. I starsza pani z błyszczącą spinką we włosach, i pan szukający najtańszej sałaty w mieście. I dziewczyna mówiąca do smartfona: „Kiedy będziesz?”. I sklepik ze starzyzną, przy którym scenograf zatrzymuje się pewnego razu i cieszy się, skacze: „Znalazłem kołowrotek! Znalazłem kołowrotek! Dokładnie taki, jakiego potrzebowałem!”. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij,
Tagi:
Teatr









