W tych dniach najłatwiej nawiązać rozmowę – w autobusie, w biurze czy w poczekalni – na temat wielosettysięcznej odprawy, jaką prezes i zastępca prezesa Zarządu Polskiego Radia otrzymali w zamian za przedterminowe zwolnienie ich ze stanowisk. Ta odprawa jest o tyle zgodna z prawem, że była zawarowana w kontrakcie, tam się natomiast znalazła w tym celu, aby minister skarbu ani żadna inna władza nie mogła zwolnić prezesów pod wpływem zwykłego widzimisię, albo z motywów tak zwanych politycznych, czyli partyjnych. Zakładano, że nikt poczytalny nie zwolni prezesa, jeżeli miałoby to kosztować 400 tysięcy zł instytucję, której jest prezesem i trzeba z całą mocą podkreślić, że było to założenie racjonalne. Ale od dawna wiadomo, że racjonaliści często się mylą, przypisując ludziom rozum i poczucie odpowiedzialności. Owe 800 tysięcy było może sumą wystarczającą dla odstresowania ministra Wąsacza, którego najbardziej się bano, ale nie odstraszyło prezesa Kalinowskiego i Mariana Krzaklewskiego, który – według prasy – udzielił pierwszemu poparcia. Nie było to bezinteresowne poparcie, lecz transakcja wiązana: w zamian ludowcy mają głosować za awuesowskim kandydatem na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Warto, żeby naród sobie zapamiętał tę transakcję, tych prezesów i te 800 tysięcy odprawy. Nie jest wykluczone, że podobna operacja zostanie powtórzona z nowymi prezesami, mają oni w kontraktach zastrzeżone takie same odprawy jak ich poprzednicy, a więc prawo nie stoi na przeszkodzie, zaś koalicja rządząca może jeszcze nie raz potrzebować głosów przedstawicieli PSL w Sejmie.
Rzecz, która wygląda tak paskudnie od zewnątrz, może przedstawiać się jeszcze gorzej w głębi. Nie po raz pierwszy dowiaduję się, że nasi przedstawiciele we władzach – rządowej i samorządowej – tracą poczucie rzeczywistości, gdy przychodzi im wydawać społeczne pieniądze. Co tu się rozpisywać o groszowych w końcu łapówkach, należących podobno do zwyczaju w niskich rejonach społeczeństwa, zwłaszcza gdy mają one na celu pobudzenie urzędnika do jakiegoś pożytecznego działania. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby ludzie na dole świadczyli sobie usługi zgodnie z legalnymi regułami i w całkowitej przejrzystości. Według moich doświadczeń tu, na dole, jest o wiele uczciwiej, niż się pisze, jeśli jednak ryba ma głowę zupełnie już cuchnącą, trudno, aby jej ogon długo zachował świeżość.
Ale korupcja to jedno, a szastanie publicznymi pieniędzmi to drugie. Otóż zarówno rząd, jak i Sejm, a zwłaszcza Sejm!, nie mają odruchu oszczędności. Ludzie widzą głównie wysokie pensje, jakie rządzący wypłacają sami sobie, mniej widzą zupełnie obłąkaną rozrzutność, jakiej dopuszcza się władza ustawodawcza. Lewica ma misję pomagania biednym i na tej drodze nabywa przyzwyczajenia do nieumiarkowanego wydawania pieniędzy podatników. Jeśli im zwrócić uwagę na przesadne wydatki, zawsze będą mieli na podorędziu sugestywny opis głodujących dzieci, a jakie argumenty można przeciwstawić płaczącemu dziecku? Prawica znowu oszalała na punkcie menedżerstwa: czy nie wiadomo wam, że w kapitalizmie menedżer musi dużo zarabiać? Dalejże więc podpisywać kontrakty menedżerskie z urzędnikami delegowanymi do menedżerstwa przez partie.
Poza tym martyrologia też musi kosztować. Także uchwala się coraz nowe kategorie cierpiętnictwa i patriotyzmu, które muszą być finansowo wynagrodzone. Istnieje rozrzutność z lekkomyślności – nie wydajemy przecież wszystkiego, wystarczy na inne wydatki. I to przechodzi w przyzwyczajenie. Ale istnieje też rozrzutność, która stanowi przestępstwo nieprzedawnialne, bo kilka pokoleń będzie o nim pamiętać. Tym jest rozdawanie majątku narodowego, motywowane ideologicznie i nazywane reprywatyzacją. Tu brak poczucia rzeczywistości graniczy z obłąkaniem. Nie wiedzą, co rozdają i jakie tego muszą być konsekwencje. Fasada, podobnie jak w przypadku (z zachowaniem wszelkich proporcji) wymiany radiowych prezesów wydaje się pokazem nieodpowiedzialnej głupoty, ale może za nią kryje się coś jeszcze gorszego?
Powiedziałem, że nie czuję się zobowiązany wiedzieć, co kryje się za fasadami, ale nasi współobywatele więcej wymagają od siebie. ”Czy pan myślisz – mówi mi współpasażer – że oni te 800 tysięcy wzięli dla siebie? Partia ich posadziła na to stanowisko i oni muszą jej oddać?”. Jeżeli tak, to przynajmniej sprawa nie wygląda absurdalnie.
Powszechne jest we współczesnych demokracjach narzekanie na degenerowanie się systemu partyjnego. Jednakże finansowanie partii niezgodne z legalnymi regułami nie jest tym samym, co nałogowe, bezmyślne marnotrawienie pieniędzy publicznych. W Polsce mamy do czynienia z jednym i drugim, co nas różni od krajów, gdzie oszczędność była odwieczną cnotą prywatną i publiczną. To lekkie przeskoczenie przeszkody 800 tysięcy zł przez partyjnych liderów, mających na oku cele, których wstydzą się ujawnić publicznie, pokazuje społeczeństwu, w czyich rękach znajdują się pieniądze przez nas wypracowane.
Tagi:
Bronisław Łagowski
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy