Kobiety bez godności

Kobiety bez godności

Przymusowe położnice nie są w lepszej sytuacji niż przymusowe nałożnice W telewizorze red. Jacek Żakowski prowadzi “Nocne rozmowy”. Cykl ten w rozumieniu TVP jest szczytem kontrowersyjności, stąd telewizyjne szczytowanie przypada ostrożnie tuż przed północą, żeby dać się ludziom wyspać. Tematem są tym razem prostytutki przydrożne. Ich usunięcia z dróg zażądał był Episkopat: co by to bowiem było, gdyby na nieszczęsne kobiety natknęła się na przykład pielgrzymka do Częstochowy? W liście biskupów doszła do głosu pradawna pogarda: córki grzechu nie powinny kalać asfaltu, po którym kroczą pobożni. W “Nocnych rozmowach” znajduje wyraz to samo “chrześcijańskie” uczucie. Po stronie cnoty siedzi w telewizorze ksiądz z grupą dziewcząt. Koryfeuszka grupy wygłasza płomienne przemówienie, w którym obwieszcza, że widok “tych kobiet” gwałci jej godność własną… Nadaremnie siedzące po stronie grzechu feministki próbują się litować nad grzesznicami, a liberalny red. Żakowski dywaguje, że to jest problem, duży problem i że może by się zastanowić nad legalizacją domów publicznych (przydrożnych?). Ksiądz przecina wątpliwości: nie trzeba stwarzać problemów, trzeba “słuchać księży” i wszystko będzie, jak należy. A Jezus podobno powstrzymał kiedyś tłum chcących ukamienować uliczną dziewczynę: “Kto z was jest bez grzechu…”. Co pewien czas czytuję w prasie katolickiej jeremiady o nadal niedostatecznej “recepcji nauk soboru”. Ks. Tomasz Węcławski, dziekan wydziału teologicznego UAM w Poznaniu, w dziełku “Wielkie kryzysy tradycji chrześcijańskiej”)* odpowiada poniekąd zarówno tym skwapliwym “Jeremiaszom”, jak też bardziej jeszcze skwapliwym obrońcom kościelnych postaw i nawyków za wszelką cenę. Opisane przez niego pięć kryzysów wywodzi się wprawdzie z konkretnych wydarzeń historycznych, ale zarazem trwa po dziś dzień. Stanowią one, by powiedzieć po świecku, rodzaj nieustannego egzaminu, któremu Bóg poddaje swój Kościół i jego wspólnotę – i który rzadko wypada lepiej (to już moja opinia) niż na “trójkę z dwoma minusami” w dawnej skali. W gruncie rzeczy każdy z tych kryzysów opisuje inny aspekt instytucjonalizacji religii. Upadek świątyni w 586 r. p.n.e. sprawił, że judaizm (pierwsza tradycja chrześcijańska) uformował się “jako religia bardziej słowa niż kultu i bardziej wiernej pamięci niż porządku hierarchiczno-rytualnego”. Żydzi więc wtedy zdali egzamin, a jak zdaje go np. Kościół w Polsce, który można śmiało nazwać namiętnym budowniczym świątyń? Drugi kryzys, bodajże kluczowy, wiąże się z samym przyjściem Boga, ponieważ boska tożsamość Jezusa nie daje się powiązać z jego śmiertelnym życiem. Kościół więc otorbia sprzeczność tej nie mieszczącej się w niczym świętości – we wzniosłościach, aktach strzelistych, nabożnym języku i nabożnych ceremoniach. Ks. Węcławski pyta wręcz, czy można sobie wyobrazić, iżby Jezus przemówił do uczniów we wieczerniku per-Ekscelencje, Najdostojniejsi… Dodam od siebie, iż równie trudno byłoby sobie wyobrazić, że Jezus czuje się tak często urażony przy każdej okazji – filmu Scorsese, dżinsów, czy czarnego kota na krzyżujących się ścieżkach – jaką wynajdą sobie jego dewoci dla pokrzepienia wojowniczych serc. Trzeci kryzys to czasy Dantego, początki sekularyzacji, na co Kościół odpowiada przegrupowaniem sił, kultura chrześcijańsko-duchowna przeciwstawia się kulturze chrześcijańsko-świeckiej, a społeczeństwu świeckich towarzyszy odtąd państwo czy obszar kościelny, “którym zawiaduje papież i jego wikariusze, biskupi i kapłani”. Po tych początkach wydzielenia państwa kleru przyjdzie po oświeceniu, datowany już wprost jako trwający aż do soboru watykańskiego II, kryzys samego kapłaństwa. Kapłani epoki pooświeceniowej nie umieją już być kapłanami: chcą być nauczycielami i zarządcami, chcą nauczać i rządzić, a wyznawcy mają słuchać i przestrzegać otrzymanych nauk. To nasz ksiądz z telewizora i jego owieczki. A piąty kryzys dzieje się już teraz, po soborze. Jest to pokusa fundamentalizmu. Zacytuję recenzenta pracy ks. Węcławskiego – ks. Tomasza Słomińskiego (“Gazeta Wyborcza” 13-14 maja br.): “Pojawia się on (fundamentalizm – KW) zawsze tam i wtedy, gdzie i gdy uważa się, że nie trzeba już szukać prawdy, skoro się ją poznało i nią żyje, skoro prawda jest w sposób definitywny nauczana, a jej praktyczne przejawy centralnie zarządzane, skoro jest kultura chrześcijańsko-duchowna – mocą prawdy prawdziwsza od kultury chrześcijańsko-świeckiej, skoro wyobraziliśmy sobie Boga w sposób uroczysty i jubileuszowy, i skoro bez zmrużenia oka potrafimy powiedzieć:

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 29/2000

Kategorie: Opinie