Koguty mają życie futbolistów

Koguty mają życie futbolistów

Ekwador - walki kogutow. fot. Pawel Drag

Nielegalne walki w mieście bezprawia Korespondencja z Ekwadoru Kolejne uderzenia raz za razem przecinają powietrze. Rywale są w takim szale nienawiści, że nie dają rady wymierzać celnych ciosów. Przypomina to nawalankę przed sklepem, a nie bój zawodowców, którym dziś kibicuje jakieś 70 osób. W końcu czarny jak smoła kogut trafia w głowę drugiego. Rywal jest zamroczony, ale nie zamierza się poddawać. Rozgorączkowani emocjami Ekwadorczycy szaleją bardziej niż ptaki. W hangarze czuć zaduch spoconych ciał. Jest słabe światło, morze wódki trzcinowej płynącej dziś litrami, naćpani mężczyźni, a także my. Pośrodku zdarzeń, niechciani bohaterowie, którzy nie powinni tu się znaleźć. Tego było nam trzeba przed powrotem do Polski. Kilka miesięcy wcześniej Jest ciemna noc w Ventanas. Trwa kolorowy karnawał. Wracamy w trójkę rozweseleni kilkoma piwami light z lokalu oddalonego o 200 m od naszej piwnicy, roboczo nazywanej mieszkaniem. W innych miejscach tego typu staramy się nie bywać. Tu jest najbezpieczniej, ponieważ bar prowadzą nasi znajomi. Zatrzymuje nas nietypowo zachowujący się chłopak. Jest impulsywny, głośny, bez powodu wybucha śmiechem. Nazywa nas swoimi przyjaciółmi, mimo że widzimy się po raz pierwszy w życiu. Próbuje poklepać mnie po plecach. Podejrzewam, że może być naćpany, ale nie mówię o tym, nie chcąc wywoływać paniki. Kiedy przyśpieszamy, on robi to również. W końcu rzuca, że chce dolara. Nie zamierzam mu go dawać, mimo że radzono nam wielokrotnie, by w takich sytuacjach nie dyskutować. Chłopak powtarza żądanie. Każę mu odejść. Znika niepocieszony, ale tylko na chwilę. Wraca, gdy jesteśmy kilkanaście metrów od mieszkania. Wyjątkowo w pobliżu nie ma dziś nikogo. Alkohol uśpił naszą czujność. Nie powinniśmy pozwolić na to, by obcy dowiedział się, gdzie jest nasze lokum. Tymczasem on wyjeżdża na motorze na wprost nas i kieruje się bezpośrednio na koleżankę, jakby chciał ją przejechać. Wyciąga rękę i próbuje wyrwać jej torebkę. Daremnie, bo ona odskakuje gwałtownie w bok. Napastnik krzyczy coś, ale nie rozumiemy go. Pośpiesznie otwieramy lichą kłódkę i wskakujemy do mieszkania. Nie chcemy rozmawiać o tej sytuacji, wolimy zostawić ją za sobą. Tak w Ameryce Południowej reagujemy na trudne chwile. Tego nauczyło nas nowe życie – wymazywania i zamazywania. Każdy wchodzi do swojego pokoju. Ja, kierowany przeczuciem, decyduję się zgasić wszystkie światła w przedpokoju i w ciemności siadam przy kuchennym stole. Czekam. Po kilkunastu minutach wraca. Słyszę, jak otwiera okno, ale napotyka na przeszkodę w postaci kraty. Gdyby miał broń palną, bez problemu mógłby potraktować mnie jak myśliwy kaczkę. Nawet strzelając na oślep, w końcu by mnie trafił. Rzucam się do okna, rozsuwam je jeszcze mocniej i zaczynam na niego wrzeszczeć. Emocje powodują, że mieszam słowa polskie z hiszpańskimi. Na zmianę wyrzucam z siebie, że zaraz wezwę policję, wyzywam go na solówkę, kończąc na tym, że za chwilę go połamię. Obok mnie stoi już mój towarzysz, który nie za bardzo wie czy mnie uspokajać, czy zająć się intruzem. Ekwadorczyk tymczasem przysłuchuje się temu z niezmąconym spokojem. W końcu napotyka mój wzrok, po czym kieruje swój palec na szyję, wykonując charakterystyczny gest podrzynania gardła. Robi to, nie odrywając wzroku od moich oczu. W końcu odwraca się i nieśpiesznie odchodzi. Dopiero rano dociera do mnie, co zrobiłem, w jakim kraju i w stosunku do kogo. Od tego momentu wszyscy zaczynają się o mnie bać i namawiają, bym przez jakiś czas nie wychodził z domu. Nie mogę tego zrobić. Mam pracę, w której jestem potrzebny. Kilka najbliższych tygodni będzie czasem strachu, do którego się nie przyznam. To Ekwador. Tutaj takie pogróżki muszą być traktowane poważnie. Oddech przygody Mijają miesiące, jestem już prawie półtora roku w Ekwadorze, zbliża się termin powrotu do Polski. Jeżdżę po całym kraju, kolekcjonując wszelkie możliwe doznania. Zdobywam wulkany, mierząc się z wysokością ponad 5 tys. m n.p.m., penetruję Amazonię w rejonach, gdzie nie sposób spotkać człowieka, szukam kajmanów, łowię piranie, które niemal pozbawiają mnie palca, podczas potężnej ulewy skaczę z wysokości kilkunastu metrów do rwącej zatoki, wlewam w siebie najbardziej halucynogenny środek świata, poddaję się magii szamana, piję krew smoka, choruję na dengę, odwiedzam niezamieszkane wyspy, oglądam wieloryby, delfiny. Robię wszystko. Tak właśnie, wszystko.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2017, 2017

Kategorie: Obserwacje