Komedia wyborcza

Komedia wyborcza

Anna Ż., oskarżona o sfałszowanie wyników wyborów samorządowych, teraz będzie liczyła głosy w wyborach prezydenckich Sędziemu Tomaszowi Szafrańskiemu z trudem przychodzi zachowanie powagi godnej tej funkcji, bo nie tylko musi uciszać publiczność, która bawi się w krakowskim sądzie jak na najlepszym kabarecie, ale i on sam przecież nie może wybuchnąć śmiechem. Przysłuchując się od czerwca bieżącego roku temu procesowi, człowiek przestaje wierzyć, że żyje w demokratycznym kraju. Pomimo niezaprzeczalnych faktów przerabiania protokołów wyborczych, zarówno odpowiedzialne za wybory władze, jak i członkowie komisji uważają, że 200 kartek więcej w urnie niż liczba głosujących to żaden problem. Na ławie oskarżonych zasiadło pięcioro członków Obwodowej Komisji Wyborczej nr 39, która 11 października 1998 roku prowadziła wybory do rad dzielnic miasta Krakowa w okręgach 10 i 11 II dzielnicy Krakowa. Szósty członek komisji nie doczekał procesu i zmarł w kwietniu tego roku. Wszyscy są oskarżeni o fałszerstwo polegające na przerabianiu protokołów wyborczych i grozi im za to kara do trzech lat pozbawienia wolności. Do wszczęcia śledztwa przez prokuraturę doszło tylko dzięki uporowi dwóch wyborczyń, które przez ponad rok wierzyły w system demokratyczny i uważały, że wystarczy przedstawić dowody na machinacje wyborcze do organów nadzorujących przebieg wyborów, a ktoś się tym zajmie. Gdy jednak okazało się, że nikt ich nie słucha, przekazały sprawę prokuraturze. Jak bowiem można mówić o demokratycznym państwie, skoro po formalnym wniesieniu skargi do Komisji Odwoławczej, za pośrednictwem miejskiego komisarza wyborczego, komisja ta uznaje zasadność protestu wyborców, a Rada Miasta Krakowa w uchwale podjętej 4 marca 1999 r. nie dostrzega potrzeby unieważnienia wyborów w Okręgu 39, akceptując tym samym sfałszowane wyniki. Jednym słowem, organ, do którego wybierani są przedstawiciele społeczeństwa, wbrew opinii komisji wyborczej, sam decyduje, czy wybory były ważne, czy nieważne. Argument, że 200 głosów mniej lub więcej nie ma istotnego wpływu na wynik wyborów, to kpiny z wyborców. Komisja z łapanki Oskarżeni opowiedzieli przed sądem, w jaki sposób zostali członkami komisji wyborczej. – Jak się dowiedziałem, że szukają chętnych do pracy przy wyborach, to sam się zgłosiłem – zeznał Mirosław G., tokarz, sekretarz komisji. – Uważałem, że umiem liczyć i sobie poradzę. O tym, że mam być sekretarzem, dowiedziałem się dzień przed wyborami. – Ale to nie pan sporządzał protokół z liczenia wyników – zauważył sędzia. – Czy pan wiedział, jakie są obowiązki sekretarza komisji? – Nikt mi nie powiedział, myślałem, że to sam tytuł. Czułem się zwykłym członkiem komisji. Protokół pisała Anna K., studentka, wiceprzewodnicząca komisji. Na pytanie sądu, dlaczego to właśnie ona wypełniała wyborczy dokument, odpowiedziała: – Nie wiedziałam, że w naszej komisji jest sekretarz. Prosili mnie, to pisałam. Inny członek komisji, Barbara K., maszynistka biurowa, dla której były to już szóste z kolei wybory, w wyjaśnieniach składanych przed sądem myliła urząd miejski z wojewódzkim, dzielnicową komisję wyborczą z miejską. Od lat zasiada w komisjach wyborczych i zawsze w protokołach wszystko się zgadzało, więc teraz też się podpisała. Anna Ż., emerytowana bufetowa, zgłosiła się do pracy w komisji, bo w tym okręgu na radnego kandydował jej syn, Stanisław, do niedawna wiceprezydent Krakowa. Sekretarz komisji, Mirosław G., poza tym, że umie liczyć, podjął się pracy w komisji, bo tu startowała jego żona, Grażyna. Sąd zdziwił się wprawdzie, że w komisji wyborczej zasiadają członkowie rodzin osób wybieranych, ale zarzutu z tego nie mógł zrobić, gdyż ordynacja nic nie mówi o tym, że rodzinka kandydata nie może zasiadać w komisji. Bez instrukcji Tylko przewodniczący komisji, Marek M., z zawodu mechanik, uczestniczył, w trwającym dwie godziny, przedwyborczym szkoleniu. – W trakcie szkolenia przeczytano nam ordynację wyborczą, powiedziano, kiedy lokal otworzyć, kiedy zamknąć, gdzie dostarczyć protokoły – zeznał Marek M. – A czy powiedziano, że w jednej obwodowej komisji wyborczej mogą być dwa okręgi wyborcze i kartki do głosowania w różnych kolorach? – zapytał sędzia Szafrański. – Na szkoleniu nie było mowy o różnych kolorach kartek. – A czy oskarżony nie zastanawiał się, dlaczego na kartkach białych były umieszczone inne nazwiska niż na kartkach żółtych? – drążył pytaniami sędzia. – Nie zastanawiałem się, ale teraz już wiem. Dzień przed wyborami

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 39/2000

Kategorie: Obserwacje