Komu się zwierzamy?

Komu się zwierzamy?

Polak zwierzy się w pociągu, w barze, gdziekolwiek – byle tylko komuś, kogo nie zna Najtrudniej rozmawia się z dziećmi. U psychologa lądują neurotyczne, z których podśmiewa się cała klasa. Takie dzieci nie mają zaufania nawet do bliskich. Poza tym dzieci nie mają w zwyczaju się zwierzać. U terapeuty rysują i w ten sposób opowiadają, co je boli. Łatwiej nawiązać kontakt z dziewczynkami – one lepiej potrafią wyrazić swoje myśli. Chyba też mniej się wstydzą. Pani Hanna Poczobut jest psychologiem. Pracuje w ZOZ-ie w Sochaczewie; obok zakładu jest szkoła podstawowa. Dzieci z problemami kierowane są do niej. Po godzinach terapeutka przyjmuje prywatnie (50 zł za godzinę). Cena nie jest zbyt wygórowana – w Warszawie godzina na kozetce kosztuje i 200 zł. Według pani Hanny, polskie rodziny w ogóle nie umieją rozmawiać ze sobą. Kiedyś przyszła kobieta z córeczką – zdolnym, muzykalnym dzieckiem, które nie rozróżniało podstawowych słów. Mówię do matki: „Proszę pani, z dzieckiem trzeba rozmawiać”, a ona ze zdziwieniem „A o czym ja mam z nim niby rozmawiać?”. Musiałam napisać na kartce tematy rozmów. Jeśli w rodzinie w ogóle się nie dyskutuje, trudno się dziwić, że ludzie nie są skorzy do zwierzeń. Inne zdanie na temat stosunków rodzinnych ma psycholog społeczny, Jacek Santorski: – W polskich rodzinach, z jednej strony, obserwuje się zanik więzów, ale z drugiej – w wielu panują świetne stosunki. Na wakacjach w Dębkach widziałem wiele par ojciec-syn, gawędzących przy piwie. W ludziach tkwi naturalna potrzeba dzielenia się bólem i przyjemnością. Człowiek nie jest w stanie zawrzeć wszystkiego, czego doświadcza i dąży do tego, żeby ktoś inny „zawarł” jego doświadczenia. Dlatego dzieci dzielą się wszystkim z mamą, ale już 10-letni chłopiec nie zwierzy się tak chętnie. Teoretycznie człowiek dojrzały może się dzielić swoimi przeżyciami, ale nie musi. Dorosły na kozetce Jednak coraz częściej odwiedzamy prywatne poradnie psychologiczne, pomimo iż dla większości Polaków wizyta u psychologa to wydatek zbyt duży. Najliczniejsza grupa „kozetkowców” to mieszkańcy dużych miast. Ludzie ze wsi nie korzystają z takich usług w ogóle – po pierwsze, ze względów finansowych, po drugie, nie jest to przyjęta norma zachowania. Anna Tanalska, prowadzi w stolicy prywatną praktykę. Nie nazwałaby rozmów ze swoimi pacjentami „zwierzeniami”. Zgadza się jednak z tym, że ludzie przychodzą nie po poradę, ale żeby zmienić w swoim życiu to, co im przeszkadza. Aby to zmienić, muszą o tym opowiedzieć. Czasami wybierają psychoanalityka dlatego, że wstydzą się o swoich problemach opowiedzieć znajomym, czasami dlatego, że takich znajomych nie mają. Przychodzi też wielu młodych ludzi, szukających swojego miejsca w życiu. Często ich terapię sponsorują rodzice, bo jedno spotkanie (50 minut) kosztuje 150 zł. Najwięcej ludzi skarży się na osamotnienie. Z tym problemem zgłasza się zdecydowanie więcej kobiet. Zresztą w ogóle kobiet do poradni przychodzi więcej. Nową, coraz liczniejszą grupę stanowią ludzie „osamotnieni powtórnie” w wyniku rozwodu. Terapia stanowi dla wielu pewien wentyl bezpieczeństwa. Coraz luźniejsze więzi społeczne, brak oparcia w rodzinie – to przyczyny stresu i frustracji. Psychoterapeuci w pewnym sensie zarabiają na patologii społecznej i wspierają to błędne koło, ponieważ, zamiast „odgrzewać” kontakty rodzinne lub przyjaźnie, człowiek zwraca się do instytucji. Poza tym zdarza się i tak, że pacjent traktujący terapeutę instrumentalnie zaczyna darzyć go pewnym rodzajem przyjaźni. – Nie jest to taka „zwyczajna” przyjaźń – podkreśla Anna Tanalska. – Dobra terapia to jak dobre rodzicielstwo. Na koniec następuje pogodne rozstanie. „Zupa za słona, futro za krótkie” Najczęściej przychodzą do psychologa skłócone małżeństwa. Często dopiero w gabinecie partner dowiaduje się, co przez lata gnębi małżonka. Dochodzi do kłótni i scen. Kiedyś weszła do gabinetu para, która jakby przed chwilą zeszła z ringu – państwo K. Pan K. miał podrapaną twarz, bo regularnie dochodziło do rękoczynów między małżonkami, w gabinecie też omal się nie pobili. Z panem K. nie można się było dogadać, nie potrafił wyrazić emocji. Do żony miał jakieś utajone pretensje sprzed lat, ale ponieważ mówiąc o prawdziwych żalach, musiałby mówić o swoich uczuciach, wybierał drogę „na okrętkę” i przyczepiał się do drobiazgów,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 33/2001

Kategorie: Obserwacje